
„Gazeta Wyborcza” zapowiadała, że po opublikowaniu „taśm Kaczyńskiego” świat zachwieje się w posadach. Zapowiadany Armagedon jednak nie nadszedł, jednak nie zauważyła tego Róża Thun i dzielnie podtrzymuje wersję, że redakcji z Czerskiej udało się odpalić bombę.
– Kupiłam chyba ostatni egzemplarz, który był dostępny na lotnisku, bo przebiegłam wszystkie kioski i najodleglejszym skrzydle lotniska jeszcze jeden numer akurat był – mówiła o dramatycznych okolicznościach poszukiwania „Gazety Wyborczej” z „taśmami Kaczyńskiego” Róża Thun.
– Wiedziałam, że będzie ten materiał. To jest dość ważne wydarzenie. To raz jeszcze pokazuje całe to środowisko Nowogrodzkiej, pana Kaczyńskiego, PiS-u w makabrycznym świetle – powiedziała europosłanka PO w rozmowie z Agnieszką Waś-Turecką.
– Już nie chcę dotykać światła rodzinnego, bo to, żeby wewnątrz w rodzinie nie tylko robić wielkie biznesy na pieniądzach publicznych, albo chcieć je robić – w końcu do tego nie doszło, z tego co rozumiem – nagrywać się wzajemnie, no coś tu nie gra kompletnie – oceniała.
Dziennikarka podkreślała, że PiS ciągle powtarza, że taśmy są dowodem na uczciwość Kaczyńskiego.
– Ja bym raczej używała takich słów jak spekulacje czy spekulant, jak jakieś krętactwa, nie wiem czy można mówić tutaj o chciwości itd… – kontynuowała.
Pytana, czy te określenia przylgną teraz do prezesa, Thun odpowiedziała, że „nie wie, co do niego przylgnie, bo tak dużo rzeczy przylgnęło”. – To naprawdę więcej ma do czynienia ze spekulantem niż z biznesmenem. Poza tym jakaś mitomania kompletnie zawrotna – mówiła.
– Z czym się kojarzy Kaczyński? – pytała Thun. – A tutaj nagle „bliźniacze wieże”, K Towers. To jest po prostu niewiarygodne. Miał być jeszcze jeden pomnik, wyższy niż wszystkie inne dotychczas, przy okazji dla siebie samego – już nie mówiąc, że dla brata, który tragicznie zginął, ale ja sam tu sobie strzelę K Towers – grzmiała.
Źródło: interia.pl