
Kanada, co roku ustala kwoty emigracyjne, które mają się łączyć z interesem gospodarczym kraju. W 2019 roku wizy stałego pobytu otrzyma 330 tys. imigrantów, niemal 1% całej populacji kraju. Tego typu masowy import z konieczności odbija się na tożsamości kraju zakładanego przez osadników francuskich (np. Quebec) i brytyjskich. Ale zapewne właśnie o to lewakowi Justinowi Trudeau chodzi.
Teoretycznie pierwszeństwo w imigracji mają fachowcy, którzy mają uzupełnić niedobór siły roboczej. Bezrobocie w Kanadzie jest rzeczywiście najniższe od ponad 40 lat i można by taką politykę uznać za racjonalną. Owi fachowcy to jednak tylko 60% przybyszów.
Wybór kandydatów do imigracji oparty jest na systemie punktowym. Punkty dostaje się za fach, wiek, doświadczenie zawodowe, dyplomy szkół, znajomość języka angielskiego lub francuskiego. Pierwszeństwo mają inżynierowie, czy przedstawiciele zawodów medycznych.
Jednak istnieje i druga „twarz” imigracji, która już nie adoptuje się tak łatwo i ma mniej przydatne dla ekonomii oblicze. Są to osoby napływające do Kanady w ramach tzw. łączenia rodzin (jedna trzecia imigrantów). Dalej są kandydaci do azylu (13%) selekcjonowani przez różne organizacje humanitarne.
W przypadku uchodźców Kanada preferuje przyjmowanie całych rodzin, samotnych kobiet lub dzieci, wykluczając „seksistowsko” samotnych mężczyzn. No chyba, że są np. „prześladowanymi gejami”…