
We francuskiej prasie prawicowej znalazłem peany na cześć Budapesztu jako nowej stolicy… europejskiego konserwatyzmu. Chwalą miasto, jego czystość, bezpieczeństwo. Węgry Victora Orbana stają się nadzieją dla zachodnich społeczeństw tęskniących za ładem, tradycją i prawdziwie europejskimi wartościami.
Nic dziwnego, że „postępowcy” chcą za wszelką cenę dorobić Orbanowi „gębę” antysemity, oskarżają go a o totalitaryzm, a nawet „tracą cierpliwość”. „Europejscy partnerzy – w tym również Niemcy – tracą cierpliwość do Orbána” – pisze np. Politico i ma to zapewne związek z kampanią prowadzoną na Węgrzech przeciw Sorosowi i Junckerowi.
Premier Orban miał podpaść nie tylko KE, ale i frakcji chadeckiej – Europejskiej Partii Ludowej – do której należy jego partia Fidesz. Dzięki tej przynależności, Węgry miały do niedawna trochę większą swobodę działań, niż PiS, który z tą dużą frakcją był skonfliktowany (należy tam z Polski PO i PSL). Teraz niemiecka DPA twierdzi, że za wykluczeniem Fideszu z EPL opowiada się 10 znajdujących się tam partii.
To jeszcze nie jest groźne, bo w skład EPL wchodzi 80 ugrupowań i na razie Fiedeszu nie chcą wyrzucać z eurofrakcji niemieccy partnerzy, czyli CDU/ CSU. Rachunek jest tu prosty. Odejście Fideszu zmienia równowagę sił nie tylko w Parlamencie Europejskim, ale i całej Unii. Po wyborach może jednak do tego dojść. Orban już prowadził rozmowy z Włochami, czy Austriakami. Partnerem może być dla niego także np. PiS.
20 marca ma się odbyć posiedzenie frakcji EPL, na którym może dojść do próby „dyscyplinowania” Węgrów. Na szczęście wybory już 26 maja, a premier Orban też ma ręku kilka mocnych atutów.