Manifestacje „żółtych kamizelek” wywołały lawinę pomysłów na walkę z demonstrantami. Francuzi wezmą przykład z ZOMO i Izraela?

Policjant gazuje inwalidę na wózku w Paryżu podczas protestów żółtych kamizelek. Foto: yt
Policjant gazuje inwalidę na wózku w Paryżu podczas protestów żółtych kamizelek. Foto: yt
REKLAMA

Gwałtowność strać z ostatniej soboty zdaje się mocno zszokowała francuskich polityków. Teraz szukają szybkich rozwiązań. Poza głośnym zakazem urządzania demonstracji na Polach Elizejskich, sięga się po coraz to nowe środki. Pomimo rozwoju techniki, Francja wraca nawet do metod ZOMO, które Polacy poznali już w czasie stanu wojennego.

Wśród „nowych” metod znalazło się „znakowanie chemiczne” protestujących. Podobno „technika zbyt mało doceniana przez policję”. Premier Edouard Philippe zapowiedział użycie „wyjątkowych produktów”, co stało się przyczyną kpin, że brzmi to jak reklama proszków do prania. Wg premiera ma to jednak być środek bezpieczny i efektywny.

REKLAMA

Chodzi tu rzecz jasna o łatwiejsze identyfikowanie tych uczestników manifestacji, którzy biorą udział w zamieszkach. Sięga się więc po starą metodę „znakowania” ich w czasie polewania wodą przez policyjne polewaczki lub razem z działaniem gazu łzawiącego. W czasie naszego stanu wojennego oznaczało to po prostu barwienie wody i wychwytywanie później ludzi ze śladami farby na ubraniach. Francuzi metodę udoskonalili.

Produkt „znakujący” jest bezbarwny i bezwonny. Jego cząsteczki osadzają się na skórze i ubraniu i pozostają tam wszczepione jeszcze przez wiele tygodni bez wiedzy osoby, która je nosi. Można więc zatrzymywać takich delikwentów nawet dużo później i po zidentyfikowaniu w świetle ultrafioletu, mieć już gotowy dowód.

Policja francuska chwali intencje premiera, ale ma też pewne wątpliwości. Okazuje się, że ta broń była już testowana, m.in. w czasie zamieszek na przedmieściach. Okazywało się jednak, że podejrzani, podobnie jak i wszyscy inni ludzie, dość często… zmieniają ubrania. W dodatku się myją, więc skuteczność „znakowania” jest ograniczona.

Poza tym, zebrany w ten sposób dowód potwierdza tylko obecność podejrzanego w miejscu, gdzie łamano prawo, ale już nie to, że delikwent je łamał samemu. Wygląda na to, że gadżety premiera raczej się nie przydadzą.

Można jeszcze skorzystać z wzorca izraelskiego. Policja tamtego kraju poszła w swoim czasie znacznie dalej w „znakowaniu” manifestantów. Zrezygnowała z roli „znakowania” jako metody zbierania dowodów, a po prostu polewała ludzi brudną wodą niszczącą ubrania, zaś do gazu dodawano środki „zapachowe” śmierdzące dość długo fekaliami i truchłem martwych zwierząt.

REKLAMA