Stifler, gwiazda programu „Warsaw Shore” udzielił wywiadowi „Super Expressowi” na temat 42-centymetrowego przyrodzenia, które sobie wytatuował. Wspomina także swój „pierwszy raz” w domu publicznym.
Zapytany o to, „po co mu 42-centymetrowy penis”, odpowiedział, że „to był w sumie taki spontan”. – Na instastory mojego tatuażysty zauważyłem, że już coś takiego zrobił. I zrobiliśmy sobie to samo – powiedział Stifler.
– Mi bardziej chodziło o te zasięgi, żeby ludzie pisali. A to, że wyzywają, że jakiś hejt, to jest nieistotne. To się cały czas pojawia o tej długości, że niby mam jakieś kompleksy. Ale ja się tym nie przejmuję – dodał uczestnik „Warsaw Shore”.
Zapytany o to, czy nie myślał, by go powiększyć odpowiedział, że „wydaje mi się, że jest wystarczający”. Dodał, że nie wytatuowałby sobie nic na twarzy.
– Natomiast to, co jest na tatuażu, to chyba nie ma nic takiego – wyznał Stifler.
Zdradził też, jaki był jego pierwszy tatuaż. Umieścił go na prawej ręce. – Już go nie ma. To było imię dziewczyny po hebrajsku. Tylko nie mojej dziewczyny, tylko tak się spotykaliśmy ze dwa tygodnie może – powiedział ze śmiechem.
Swój „pierwszy raz” Stifler przeżył w domu publicznym. – Byłem napalony a nie miałem za bardzo powodzenia, miałem z 17 lat. Kolega postanowił, że mnie zabierze. Rozwaliłem skarbonkę i pojechaliśmy – powiedział ze śmiechem i dodał, że kosztowało to „chyba 120 złotych”.
– Jeżeli ktoś na przykład próbuje na przykład dwa lata i mu się nie udaje, no to polecam. Nawet jest łatwiej, jest już za darmo wtedy – ocenił Stifler. Zapytany o to, czy był zadowolony i chciał powtarzać zaprzeczył zaznaczając, że „byłem głodny i kupiłem Snickersa”.
Jak widać, gwiazdy popkultury stale trzymają poziom. Czego taki „autorytet” nauczy masy nastolatków? Strach o tym myśleć…
Źródło: se.pl