Mnożą się teorię na temat wypadku Cimoszewicza. Kandydat do PE znowu się tłumaczy

Włodzimierz Cimoszewicz/Fot. PAP/Leszek Szymański
Włodzimierz Cimoszewicz/Fot. PAP/Leszek Szymański
REKLAMA

Natychmiast udzieliłem pomocy potrąconej przeze mnie rowerzystce – podkreślił w piątek Włodzimierz Cimoszewicz. Dodał, że zarzut iż uciekł z miejsca zdarzenia jest absurdalny. Mówił, że poszkodowana chciała wrócić do domu, on ją tam zawiózł, a następnie jego znajomi zabrali kobietę do szpitala.

W minioną sobotę były premier potrącił rowerzystkę na oznakowanym przejściu dla pieszych w Hajnówce. Jeszcze w dniu wypadku śledztwo wszczęła Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Prowadzone jest w sprawie, czyli nikomu nie postawiono dotąd zarzutów, a poszkodowana 70-letnia kobieta i były premier zostali przesłuchani w charakterze świadków.

REKLAMA

Cimoszewicz, odnosząc się do tej sprawy w piątek w TVN24, podkreślił, że zarzut, jakoby miał uciec z miejsca zdarzenia, jest „absurdalny”. „Natychmiast udzieliłem pomocy poszkodowanej i udzieliłem tej pomocy skutecznie. Ta pani po piętnastu minutach była w szpitalu w Hajnówce, gdzie się nią natychmiast zajęto” – powiedział. Jak podkreślił, półtorej godziny później poszkodowana była już w domu.

„Ja ją namawiałem do tego, żeby ona się poddała badaniom lekarskim, ponieważ te obrażenia, które ja w tym momencie widziałem, to był rozbity nos i obdarte czoło. Uważałem, że oczywiście trzeba zbadać, czy nie nastąpiły jakieś poważniejsze uszkodzenia głowy” – relacjonował.

Według byłego premiera poszkodowana „wyraźnie sobie tego nie życzyła”. „Był nawet taki moment, kiedy chciała wsiadać na rower i jechać do domu. Do tego nie dopuściłem” – dodał. „Po drugim, czy po trzecim przypadku, kiedy powiedziała, że chce do domu, wsiadła do mojego samochodu, bo ja powiedziałem, że nie pozwolę, aby ona jechała na rowerze” – powiedział.

W momencie, kiedy miał odjeżdżać – kontynuował Cimoszewicz – przyjechał jego znajomy drugim samochodem i zabrał rower. „Kiedy dojechaliśmy na miejsce (do domu poszkodowanej – PAP), wysiadł mój znajomy ze swoją pasażerką, też znaną mi osobą z Hajnówki, i ja im powiedziałem, że pani (poszkodowana – PAP) powinna pojechać do szpitala, ale nie chce” – mówił Cimoszewicz.

Wyjaśnił też, że nie zawiadomił policji o sprawie przede wszystkim „z powodu emocji”. Zaznaczył jednak, że „sytuacja byłaby dosyć absurdalna”, gdyby wstrzymywał się z udzielaniem pomocy. „Potem się okazało, że (poszkodowana) ma pękniętą kość strzałkową i poinformowano mnie natychmiast o tym, że w takiej sytuacji lekarz z automatu zawiadamia lokalną policję” – wskazał.

„Ja czułem się zwolniony w tym momencie z obowiązku powiadamiania policji. Zresztą po kwadransie policja pojawiła się u mnie i od tego momentu przez kilka kolejnych godzin poddawałem się wszystkim czynnościom policji” – powiedział.

W poniedziałek prokuratura podała, że rowerzystka, która uczestniczyła w wypadku, ma złamaną kość podudzia oraz otarcia twarzy i dłoni. Śledczy poinformowali też wtedy, iż z dotychczasowych ustaleń wynika, że po wypadku kobieta została odwieziona przez Włodzimierza Cimoszewicza i jego znajomych – wraz z rowerem – do własnego miejsca zamieszkania, a następnie, za namową byłego premiera i tych znajomych, do szpitala.

Z kolei według publikacji „Super Expressu” Cimoszewicz miał uciec z miejsca wypadku. Według informacji „SE” taki zarzut może mu postawić białostocka prokuratura.

W wydanym w dniu wypadku oświadczeniu Cimoszewicz napisał m.in., że jechał z prędkością ok. 30 km/h, udzielił poszkodowanej pomocy i „po przekonaniu o konieczności poddania się badaniu lekarskiemu została ona odwieziona do szpitala”. „Pewnym usprawiedliwieniem był fakt jazdy pod słońce. Nie wykluczam również, że bolesna dla mnie informacja sprzed dwóch dni o wykryciu u mnie choroby nowotworowej mogła mieć wpływ na moje samopoczucie” – dodał.

W piątek w TVN24 Cimoszewicz mówił, że zdaje sobie sprawę z tego, iż nie wolno się poddawać chorobie. „Fizycznie czuję się bez zmian, bardzo dobrze. To jest nowotwór prostaty. To rodzaj nowotworu, który osiąga mniej więcej 90-procentową uleczalność. Głęboko wierzę, że mi się uda, jeśli się nie załamię sam. W tym przypadku pozytywne myślenie ma kolosalne znaczenie” – powiedział.

Jak zaznaczył, w przyszłym tygodniu przejdzie finalne badanie i ustalony zostanie rodzaj terapii. Cimoszewicz, który jest „jedynką” warszawskiej listy Koalicji Europejskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, powiedział w piątek, że „jest przekonany, że jeżeli zostanie wybrany do europarlamentu – to nie będzie mu przeszkadzało”. „Natomiast uważałem, że muszę to zakomunikować ludziom” – dodał. (PAP)

REKLAMA