Te ciasteczka są przyprawione krwią? Młoda dziedziczka niemieckiej firmy rodzinnej Bahlsen rozpętała burzę. Teraz okazuje się, że to „ciasteczkowe potwory”…

Bahlsen_Leibniz. Foto: PAP, zdj. Daniel Kalker
Bahlsen_Leibniz. Foto: PAP, zdj. Daniel Kalker
REKLAMA

Po wypowiedzi młodej spadkobierczyni firmy Bahlsen producenta m.in. „Krakusek” i ciastek „Leibniz”, która twierdziła, że jej firma w czasie wojny płaciła pracownikom i wręcz opiekowała się nimi, ujawniane są historie, które pokazują, że to prawdziwy „ciasteczkowy potwór”.

Niemiecki producent wyrobów ciastkarskich Bahlsen został teraz skonfrontowany z nazistowską przeszłością. Z materiałów, do których dotarł „Bild am Sonntag”, wynika, że były szef firmy finansował SS, był członkiem NSDAP i współorganizował wywózki na roboty do III Rzeszy.

REKLAMA

Z archiwalnych dokumentów z procesu denazyfikacyjnego Wernera Bahlsena – jednego z szefów ciastkarskiego imperium w czasie II wojnie światowej i w latach powojennych, wynika, że był on członkiem honorowym SS, finansował tę formację i należał do NSDAP.

Podczas wojny kierował fabryką wypieków w Kijowie zaopatrującą Wehrmacht, koordynował wywózki robotników przymusowych do Hanoweru, który do dziś jest główną siedzibą Bahlsena.

W teczce Wernera Bahlsena znajduje się zeznanie jednej z wywiezionych przez niego pracownic przymusowych Jekateriny S., urodzonej w 1919 roku w Kijowie:

„Pracowałam w kijowskiej fabryce wypieków, która wówczas piekła chleb dla Wehrmachtu. Naszym szefem był Werner Bahlsen. W sierpniu 1942 po zakończeniu zmiany zobaczyliśmy, że budynek jest otoczony przez żołnierzy z owczarkami. Wybrano spośród nas najmłodsze i najsilniejsze. Bez słowa wyjaśnienia zostaliśmy załadowani do ciężarówek, przewiezieni na dworzec i wsadzeni do wagonów towarowych.

Kierownikiem tej operacji był sam nasz szef – Werner Bahlsen. Zaczął się straszny płacz i krzyki. Z głośników nagle zagrzmiała muzyka. Ktoś zdołał powiadomić nasze matki i krewnych – przybiegli na dworzec z jedzeniem i ubraniami. Zostali odepchnięci kolbami przez żołnierzy. Pociąg ruszył. Nie wiedzieliśmy dokąd. Zostaliśmy przywiezieni do Hanoweru. Do baraków. Stamtąd – do pracy w fabryce Bahlsena”.

Założona 130 lat temu przez Hermanna Bahlsena firma wciąż pozostaje w rękach rodziny. Roczne obroty przedsiębiorstwa w 2018 roku wyniosły ponad pół miliarda euro. Zatrudnia ono 2,8 tys. pracowników. W Polsce, gdzie dobrze znane są takie jego marki jak „Krakuski”, „Hit” i „Leibniz”, ma dwie fabryki.

Dziennikarze „Bild am Sonntag” przedstawili 70-letniemu Wernerowi Michaelowi Bahlsenowi – synowi Wernera porywającego ludzi do niewolniczej pracy w Hanowerze – dokumenty znalezione w archiwum.

„Jestem zszokowany. Słyszę to dziś po raz pierwszy i jest to katastrofa. Jestem głęboko poruszony opisanym przestępstwem. Nasze rodzinne przedsiębiorstwo ma jasne zasady. Prawdomówność i autentyczność należą do najważniejszych” – mówił.

Bahlsen zatrudnił teraz hanowerskiego historyka Manfreda Griegera, żeby zbadał dzieje firmy w czasie rządów Hitlera. Trochę późno. Media przypominają, że taka okazaj byłą i wcześniej.

W 1999 roku rozpoczął się proces wytoczony firmie przez około 40 Ukrainek – byłych pracownic przymusowych. Każda z nich żądała 13 tys. euro odszkodowania. Bahlsen nie chciał zapłacić, a wniosek został oddalony ze względu na przedawnienie.

Najnowszy skandal wokół firmy wybuchł, gdy jedna z córek i dziedziczek Wernera Michaela, 26-letnia Verena, oświadczyła na konferencji prasowej, że firma traktowała pracowników przymusowych tak samo dobrze jak Niemców, płaciła im i „nie zrobiła nic złego”.

Źródło: PAP

REKLAMA