Pan Jakub zemdlał i został zawieziony karetką na SOR Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. Po 17 godzinach wciąż czekał na przyjęcie. Dyżurujący lekarz przebadał przez ten czas… dwie osoby i zniknął. Dopiero po prawie dobie lekarz łaskawie zrobił to, za co bierze od nas pieniądze.
O sprawie poinformował ojciec pana Jakuba. – Przez trzy dni miałem gorączkę, ból głowy, ból szyi, karku, całych pleców – mówi 19-letni Jakub. Przez 17 godzin czekał w korytarzu publicznej placówki bez żadnej diagnozy.
– Wczoraj zapisałem się do lekarza, ale wizytę wyznaczono dopiero na dziś, piątek, na 17.10. Zanim doczekałem wizyty, w trzecim dniu podwyższonej temperatury zemdlałem – dodaje Jakub.
– Szedłem z moją dziewczyną, zrobiło mi się ciemno przed oczami, zaczęło mi się kręcić w głowie i po chwili poleciałem na ziemię. Pomogli przechodnie, przyjechała karetka. Zawieziono mnie do szpitala. Dzięki interwencji mojej mamy i dziewczyny znalazłem się szybciej w rejestracji. Dostałem się do tzw. grupy żółtej, czyli czas oczekiwania powinien wynieść 60 minut – zaznacza.
Do gabinetu wszedł dopiero o godz. 20. Po dwóch kolejnych godzinach pobrano krew. Potem podłączono kroplówki, badania zakończono przed północą. Zlecono potem badanie moczu, wykonano rentgen. Nadal nie było wyników badań krwi. O 2.30 poinformowano, że wyniki są gotowe, ale nie są opisane, ponieważ lekarz musi obejść dwa piętra szpitala.
– Powiedzieli, że lekarz nie może przyjść i że to potrwa 2-3 godziny. Przychodziłem później o godz. 3, 4, 5, ale nie było nadal lekarza. O 6 pojawił się. Przebadał dwie osoby, po czym zniknął – powiedział Jakub.
– O godzinie 8 rano, czyli po 15 godzinach oczekiwania na SOR, pacjent został poinformowany, że nie wiadomo, co mu dolega – informuje portal abczdrowie.pl.
Szpital Wojewódzki w Koszalinie odmówił komentarza zasłaniając się argumentem, że dziennikarz „nie jest odpowiednią osobą do otrzymywania informacji o stanie zdrowia pacjenta”. Jakub został przyjęty na oddział chorób wewnętrznych po 22 godzinach.
Źródło: portal.abczdrowie.pl