Berlińska policja dostał nowe wytyczne, które zabraniają jej interweniować w czasie burd i awantur wywoływanych przez lewaków. Za każdym razem musi uzyskać zgodę szefostwa, nawet gdy zagrożone jest życie.
Dziennik „Berliner Morgenpost” informuje o specjalnym traktowaniu lewaków przez policję. Jej berlińska szefowa Barbara Slowik wydała okólnik mówiący o tym kiedy może podejmować interwencję wobec nich.
„Przed każdą interwencją w środowisku lewicowym należy drogą służbową przedstawić władzom cel i zakres interwencji” – napisała Slowik. Działać wolno dopiero po uzyskaniu zgody przełożonych i władzy.
To dotyczy także sytuacji, w których może być zagrożone życie i zdrowie. Policjanci mają obowiązek najpierw radiowo, lub telefonicznie konsultować się z urzędnikami i funkcjonariuszami wyższego szczebla.
Zarządzenie krytykują bverlińscy liberałowie. Ich poseł Marcel Luthe mówi, że lewacy dostali „licencję na uciekanie” i unikanie odpowiedzialności.
– Dlaczego takie specjalne traktowanie ma dotyczyć tylko lewicy – pyta w rozmowie z „Berliner Morgenpost”. – Lewicowa przestępczość jest trywializowana. To kompletnie niezrozumiałe.
Rozwiązanie krytykują też policjanci ze związku zawodowego GdP. – Nie będziemy interweniować kiedy rozrzucą konfetti na Rigaer 94 (popularne wśród lewaków miejsce spotkań) – mówi szef związku Stephan Kelm. – Ale kiedy popełniane są poważne przestępstwa, to lewicowi radykałowie mają licencję na blokowanie naszych działań. Oficjalna droga na uzyskanie zgody na działania trwa godziny, a czasami nawet dni – tłumaczy