Marcin Miller w wywiadzie udzielonym portalowi „Na Temat”, opowiedział szczegółowo o wymaganiach, jakie stawia przed granymi koncertami. O tych stało się głośno, po tym jak na przełomie lutego i marca światło dzienne ujrzała książka lidera grupy Boys.
Marcin Miller to jeden z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów w Polsce, jak sam mówił, bywa określany „imperatorem disco-polo”. Nic zatem dziwnego, że przed koncertem ma pewne wymagania, które jak zdradził wzięły się z prostej obserwacji.
– Uświadomiłem sobie pewną zależność: jeżeli masz zbyt małe wymagania, druga strona cię nie szanuje. Tak więc w pewnym momencie coś we mnie pękło i zacząłem walczyć o swoje – zdradza Miller i dodaje, że wtedy zaczął być lepiej traktowany.
– Długo i ciężko pracowałem na swoje nazwisko, więc chyba mam jakieś tam prawo do stawiania warunków. Większość organizatorów już wie, że lepiej ze mną nie zadzierać, bo może się to źle skończyć – śmieje się imperator disco-polo.
O jakiej liście życzeń mowa? Po pierwsze kierowca zespołu ma mieć miejsce parkingowe przy miejscu pobytu zespołu, po drugie „garderoba ze stołami i krzesłami, apartament z wanną i wieszaki na ubrania”. Wbrew doniesieniom nie ma na niej natomiast takich kaprysów jak lód w kostkach, napoje energetyczne czy gazowane oraz whisky.
– To nie tak, że każdy punkt MUSI być spełniony. Jesteśmy ludźmi, nie wpadajmy w przesadę – mówi Miller. Lider Boys opowiada o tym, że czasami organizator dzwoni i informuje, że nie będzie w stanie zapewnić wszystkich punktów z listy.
– Ja się śmieję i mówię, że damy radę, że jeśli zabraknie jakichś rzeczy wymienionych w raiderze, też zagram świetny koncert. Jak mawiał mój wujek – dobry pilot to i na drzwiach od stodoły wyląduje – opowiada imperator disco-polo.