
„Super Express” dotarł do informacji o tym, co działo się z Bartłomiejem Misiewiczem od czasu, gdy trafił do aresztu aż do momentu wyjścia. „Super Express” w tytule podkreśla, że „nawet za kratami dostał super fuchę”.
Wczoraj Bartłomiej Misiewicz wyszedł z aresztu. Stało się to za niemałą sumę, bo za 100 tys. zł, które rodzina ulubieńca MON wpłaciła jako poręczenie majątkowe. Wcześniej zaś Sąd Okręgowy w Warszawie wyraził zgodę, by były rzecznik MON wyszedł za tę kwotę.
Jeszcze tego samego dnia Bartłomiej Misiewicz dał znać o sobie światu na Twitterze i zaapelował, by przedstawiać go pełnym imieniem i nazwiskiem.
– Bardzo dziękuję za wszystkie wyrazy wsparcia i modlitwy!!! Jestem pewny, że udowodnię swoją niewinność przed Sądem. Tymczasem… carpe diem! :) Ps. Nazywam się Misiewicz, Bartłomiej Misiewicz. A nie Bartłomiej M… ;) – napisał Misiewicz.
Tymczasem „Super Express” ujawnił, jak wyglądało życie Misiewicza za kratami. Jak się okazuje, wcale nie miał tak źle. Został bibliotekarzem.
– Mój klient mocno zeszczuplał, zrzucił kilkanaście kilogramów. To jest kwestia stresu, taka prawda. Pracował w bibliotece, wydawał książki. To dało mu dość fajny dystans do tego wszystkiego… I patrzy na świat nieco inaczej. Wykonywał obowiązki które były mu przekazywane. Miał co robić w bibliotece – powiedział SE mec. Luka Szaranowicz, pełnomocnik Bartłomieja Misiewicza.
Były rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz przebywał w areszcie od 30 stycznia. Jest podejrzany o przekroczenie uprawnień i działanie na szkodę spółki PGZ.
Źródła: se.pl/nczas.com