
– Wprowadzenie opłaty emisyjnej, którą zakłada projekt noweli o biopaliwach, nie spowoduje wzrostu cen paliw na rynku – mówił w maju 2018 roku minister energii Krzysztof Tchórzewski. Zapewnienia swoje, a rzeczywistość jednak swoje.
Opłata emisyjna wynosi 80 zł na 1000 l paliwa, czyli 8 gr netto na litrze w sprzedaży detalicznej. Jak pokazało życie, pomimo zapewnień polityków oraz deklaracji spółek paliwowych, opłata jednak została przeniesiona na kierowców.
W pierwszym tygodniu lipca średnia detaliczna cena benzyny bezołowiowej 95 wynosiła 5,16 zł/l, a za olej napędowy zapłacić trzeba było średnio 5,08 zł/l. Z kolei autogaz LPG kosztował 2,13 zł/l.
Za benzynę płacimy zatem o 11gr/l więcej niż w analogicznym okresie po przedniego roku, a za olej napędowy 6gr/l więcej. Co ciekawe, ceny hurtowe są tańsze niż przed rokiem. Dlaczego zatem płacimy więcej?
Z odpowiedzią przychodzi opłata emisyjna, czyli mówiąc wprost nowy podatek nałożony przez PiS na kierowców. Dodatkowe dochody miały być przekazywane na rozwój elektromobilności w Polsce, ale i z tym bardzo krucho.
– Po wprowadzeniu przez rząd opłaty emisyjnej koncerny zgodnie twierdziły, że nie przeniosą opłaty na klientów i nie podniosą cen na stacjach, wiele wskazuje jednak na to, że właśnie tak mogło się stać – napisali w piątkowym komentarzu analitycy e-petrol.pl.
W cenach hurtowych wprawdzie opłaty emisyjnej nie widać, ale w detalicznych i owszem. Tylko czy ktokolwiek jest tym zaskoczony?
Źródło: bankier.pl/nczas.com