Czarna prezydentka? Demokraci błagają żonę byłego prezydenta Obamy – Michelle, by startowała w wyścigu o Biały Dom. Boją się, że żaden z obecnych kandydatów nie pokona Trumpa

Michelle Obama. / Źródło: cdn.inquisitr.com
REKLAMA

Demokraci w tym tygodniu przeprowadzili kolejne dwie debaty z udziałem swych ponad 20 pretendentów ubiegających się o nominację partii w wyborach prezydenckich. I dochodzą do dramatycznych wniosków, że żaden z nich nie pokona Trumpa. Mnożą się więc wezwania do Michelle Obamy, by to ona wystartowała, bo być może ma dość energii i charyzmy, by wygrać z obecnym prezydentem.

Znacznej części amerykańskich elit nie przeszkadzają standardy polityczne takie, jak w posowieckich państwach azjatyckich, w których rządzą rodzinne klany. Dwóch Bushów – ojciec i syn było prezydentami, a trzeci – brat Georga gubernatorem Florydy i ubiegał się o prezydencką nominację w 2016 roku. Hillary, żona byłego prezydenta Clintona została sekretarz stanu, senator i dwa razy walczyła o Biały Dom.

REKLAMA

Teraz na pomoc Demokraci chcą wezwać Michelle, żonę byłego prezydenta Baracka Husseina Obamy. Wszystko dlatego, że przewidują, że żaden z obecnych pretendentów do nominacji, a jest ich ponad 20 nie daje nadziei na pokonanie Trumpa. Na to jak mówią potrzeba „ulicznego wojownika”, a debaty udowadniaj, że Demokraci ich nie mają.

Obama jednak stanowczo odmawia i mówi, że szanse na to, że wystartuje „wynoszą zero”. Wielu z ponad 20 pretendentów w sondażach wypada lepiej niż Trump i teoretycznie z tych badań wynika, że pokonają go w bezpośrednim wyścigu. Co innego jednak sondaże dotyczące hipotetycznych pojedynków, a co innego prawdziwy pojedynek z urzędującym prezydentem.

Cztery odbyte debaty pokazują, że taka bezpośrednia z Trumpem zakończyłaby się klęską każdego pretendenta Demokratów. Największy jak na razie faworyt – były wiceprezydent Biden za rok będzie miał 77 lat i już teraz zgodnie wysyłany jest na emeryturę. Słabo wypada w wystąpieniach publicznych. Nie ma energii, sił, plącze się gubi, staje się bezradny, gdy atakują go rywale Demokraci.

Trump, który tryska siłą nazywa go „śpiący Joe”. Były wiceprezydent już się tego pseudonimu nie pozbędzie. Podobnie jak swojego senator Warren zwana przez Trumpa Pocahontas. Ciągnie się za nią afera związana z tym, że przez lata oszukiwała, iż w jej żyłach płynie indiańska krew i korzystała z przywilejów dla rdzennych mieszkańców Ameryki.

Socjalista Bernie Sanders, który prawdopodobnie w 2016 roku wygrałby z Clinton wyścig o nominację, gdyby nie partyjne manipulacje Demokratów w 2020 roku będzie miał 78 lat. Choć energii mu nie brakuje, to wciąż powtarza te same socjalistyczne banały, stosuje te same chwyty co w kampanii sprzed 3 lat. Wtedy było to coś nowego i choć bardzo głupiego to odświeżającego. Teraz Sanders już się opatrzył, a młodzi pretendenci biją go ogłoszeniu lewackich pomysłów.

Wybory to nie tylko pojedynek na programy, ale też na osobowości, bo kampania w dobie internetu trwa 24 godziny na dobę i każdy z kandydatów jest na wyciągnięcie ręki do myszki komputera. A w takiej w sieci i na spotkaniach z wyborcami wojnie, Trump jest mistrzem.

To dlatego po dwóch ostatnich debatach Demokratów w Detroit w stanie Michigan miał zorganizowany następnego dnia swój ogromny wiec w Ohio. W Detroit przed halą, gdzie debatowali Demokraci były pustki. Na Trumpa chciało zaś dostać się ponad 100 tysięcy osób – tyle biletów chciano kupić. Na wiecu u Trumpa był wielki entuzjazm i atmosfera radosnego festynu, a w czasie debaty Demokratów kłótnie jak na straganie i wzajemne oskarżanie się ludzi pozbawionych charyzmy, energii i wizji. Trump wiedział jaki będzie kontrast pomiędzy jego imprezami a tymi, w których udział biorą demokraci.

Przestaje mieć znaczenie program byle znaleźć kogoś na tyle popularnego, że byłby w stanie zagrozić Trumpowi. Takim zbawcą miałaby być rozpieszczana przez media Michelle Obama. Co innego jednak głosić komunały w przyjaznym środowisku, a co innego skonfrontować się z bezwzględnym przeciwnikiem jakim jest Trump.

REKLAMA