Dojenie zacznie się po wyborach. Jesienią nowa ofensywa podatkowa

zdj, ilustracyjne fot. Pixabay
zdj, ilustracyjne fot. Pixabay
REKLAMA

Prawo i Sprawiedliwość szykuje jesienią nową ofensywę podatkową. Na razie spindoktorzy zabraniają o tym mówić oficjalnie, by nie zniechęcić elektoratu przed wyborami, ale w zaciszu gabinetów powstają nowe pomysły, jak sięgnąć do kieszeni Polaków.

Jak donosi czwartkowa „Gazeta Wyborcza”, PiS chce zdobyć nowe fundusze na realizacje wydatków budżetowych. O niektórych sprawach nieoficjalnie mówi się już od tygodni.

REKLAMA

Po wyborach miłościwie panujący PiS dla dobra obywateli i kraju podniesie tymże obywatelom podatki. W zaawansowanym stopniu jest projekt ozusowania umów cywilnoprawnych.

Za ZUS zapłacą wszyscy

Tym samym rząd chce pomniejszyć wypłaty wszystkim pracującym na umowę zlecenie oraz o dzieło, w zamian za rzekomo wyższą emeryturę w przyszłości. Tylko czy ktokolwiek wierzy, że te pieniądze rzeczywiście kiedyś zobaczy?

Według obecnych przepisów składki ZUS nie obowiązują studentów i uczniów przed ukończeniem 26. roku życia. Dla pozostałych pracujących na umowie zlecenie (lub kilku), składki płatne są tylko do osiągnięcia ustawowo minimalnej pensji (aktualnie 2250 złotych brutto), w związku z czym do ZUS-u trafia 219 złotych. Powyżej tej kwoty ubezpieczenie społeczne nie jest już obligatoryjne, ale może być dobrowolne.

W przypadku umów o dzieło płaci się jedynie podatek dochodowy. Zarówno składki na ubezpieczenie zdrowotne, jak i społeczne są dobrowolne. Po nowych rozporządzaniach płacić będą wszyscy pod przymusem, co odbije się po prostu na niższych pensjach wypłacanych „na rękę”. Finalnie do kieszeni Polaków trafi 3-4 mld złotych rocznie mniej.

To jednak nie jedyne zmiany, jakie szykują się w składkach dla ZUS-u. Dla zatrudnionych na umową o pracę aktualnie obowiązuje limit, w ramach którego składki płaci się tylko od zarobków w wysokości do ok. 8 tys złotych na rękę miesięcznie. Jeśli ktoś zarabia powyżej tej kwoty, jest zwolniony z dodatkowego opodatkowania. To również ma się zmienić – opodatkowana będzie całkowita kwota.

Prowizja z OFE

Kolejna forma dojenia obywateli to likwidacja OFE. Niejako PiS w ten sposób „oddaje” skradzione przez PO pieniądze, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

Polacy dostaną wybór. Albo przekażą pieniądze z OFE do ZUS-u, czyli de facto wrzucą je do studni bez dnia, albo dostaną je z powrotem na Indywidualne Konta Emerytalne. Jeśli wybiorą drugi wariant, rząd potrąci sobie 15 proc. prowizji, oficjalnie nazywając to opłatą przekształceniową.

Od 1 lipca funkcjonują Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK), ale ich wejście w życie zostało nieco opóźnione, tak by pierwsze potrącenie składek z pensji odbyło się już po wyborach. O co chodzi w Pracowniczych Planach Kapitałowych?

W skrócie o to, że państwo i pracodawca będą nam się dokładać do oszczędności. Standardowo od każdej naszej pensji będzie pobierane 2 proc. wynagrodzenia brutto. W przypadku osób najmniej zarabiających – 0,5 proc. Do tego pracodawca dorzuci 1,5 proc. Pracownik i pracodawca mogą podnieść wysokość swoich wpłat – maksymalnie do 4 proc. wynagrodzenia brutto.

Sęk w tym, że 2 proc. obliczane jest na podstawie pensji brutto, a odciągane od pensji netto. Oczywiście od tego dodatkowo potrącany jest podatek – co najmniej 14 złotych z każdej pensji.

Przystąpienie do PPK nie jest wprawdzie obowiązkowe, ale wszyscy zostali odgórnie zapisani. Jeśli jednak nie chcemy uczestniczyć w programie dla „naszego dobra”, musimy złożyć specjalną deklarację. Co więcej, swoją decyzję będziemy musieli oficjalnie potwierdzać co 4 lata, a jeśli zapomnimy, zostaniemy ponownie do PPK zapisani.

Swego czasu dużo mówiło się o teście przedsiębiorcy, który miał zapobiegać sytuacjom, gdy ludzie prowadzą firmę tylko po to, by płacić niższe składki niż na etacie. Wprawdzie premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że ten pomysł został zarzucony, ale w kuluarach mówi się, że wróci ze zdwojoną siłą, lecz pod innym nazewnictwem.

REKLAMA