Nowa eko-moda – robić z miasta wiochę. Co jeszcze wymyślą „zieloni” szaleńcy?

miejska farma we Francji Fot. Twitter
REKLAMA

Działacze ekologiczni tak się zapętlają w narzucaniu poprawności, że „odkrywają” rzeczy już odkryte. Nie tak dawno tworzyli modę na „bezmięsne” poniedziałki, choć np. w katolickiej tradycji owe bezmięsne dni, z tym, że w piątki, trwają od setek lat.

Teraz Zieloni „odkryli”, że farmy to fajna rzecz. Oczywiście nie tam, gdzie istnieją, czyli na wsi, lecz zgodnie ze swoimi zasadami stawiania świata na głowie, wymyślili, że taka farma to dobra rzecz, ale w… mieście.

REKLAMA

Teraz ogłosili, że „farmy miejskie to rolnictwo przyszłości”. Uprawa owoców i warzyw w miastach, zwłaszcza na dachach domów, ma być dobra dla środowiska i mieszkańców. Wiejskie farmy to samo zło, za to „miejskie” są po prostu trendy.

W Nowym Jorku działa już nawet farma o powierzchni 5000 m2 na dachu jednego z budynków na Brooklynie. Moda dotarła i do Europy. Paryż chwali się kilkoma takimi „farmami”, w tym nawet jedną o powierzchni 14 tys. m2.

I pomyśleć, że kiedy jeszcze w czasach Gomułki niektórzy mieszkańcy nowych blokowisk zakładali sobie w łazienkach mini-chlewnie, czy mini-kurniki na balkonach, socjalistyczne władze nie dostrzegały w tym drugiego dna „postępu” i takie zachowania administracyjnie zwalczały.

Zdaje się, że teraz, już w zgodzie z postkomunistyczną ideologią, „błędy i wypaczenia” Władysława Gomułki (czyżby jednak „nacjonalistyczne odchylenie”?) mają szansę zostać naprawione. Zwłaszcza jak Zieloni w Koalicji obywatelskiej wejdą do Sejmu…

REKLAMA