Robert Biedroń na konwencji SLD mówił: „będziemy bronić strefy wolności”. W rzeczywistości propaguje czysty leninizm i walczy o komunizm

Robert Biedroń/fot. PAP/Leszek Szymański
Robert Biedroń/fot. PAP/Leszek Szymański
REKLAMA

Europoseł Biedroń wystąpił na konwencji SLD. Trochę mu przeszkodził włączony nagle alarm ppoż, ale w końcu wyjaśnił co rozumie pod obroną „strefy wolności”. Streszczamy jego wywód, bo włos się jeży na głowie.

Trochę trudno zrozumieć dlaczego „strefa wolności” ma się łączyć z bezpieczeństwem (chcą „państwa, w którym każdy i każda będzie czuł się bezpiecznie”). Punkt pierwszy jego przemówienia o Polsce – strefie wolności to „ludzie oddychający trującym powietrzem”.

REKLAMA

Zapewne w imię wolności „oczyszczą powietrze”, a do „2035 r. większość energii pochodzić będzie z odnawialnych źródeł energii”. Biedroń tak popiera „wolność”, że zakaże importu węgla i uniezależni nas od gazu z importu.

Punkt drugi to „wyzwolone kobiety”. Z czym dalej kojarzy się Biedroniowi wolność? Nie trudno zgadnąć – „Przerwiemy piekło kobiet, o którym pisał ponad sto lat temu Tadeusz Boy-Żeleński, i w końcu, nareszcie, zagwarantujemy wszystkim kobietom prawo do bezpiecznego, legalnego przerywania ciąży na żądanie do 12 tygodnia”.

Dalej obiecuje, zapewne także w imię obrony „strefy wolności”, likwidację klauzuli sumienia i wprowadzenie „europejskich standardów opieki okołoporodowej i zagwarantowania Polkom dostęp do pigułki ‘dzień po’”. Jasne wolność to zmuszanie lekarzy do aborcji i wczesnoporonne pigułki.

Z tezą, że „nie może budować publicznych instytucji, które indoktrynują, mówią nam, co mamy myśleć i utrzymują farmy trolli” – można by się zgodzić. Z tym, że dla Biedronia oznacza to likwidację jakichkolwiek form patriotyzmu w państwie i np. likwidację IPN. „Wolność” przez odebranie narodowi jego historii i dziedzictwa to rzecz bardzo oryginalna.

Nihilista Biedroń wprowadzi jednak „pozytywne” formy edukowania społeczeństwa i to jednak przez działania państwa. Zapowiedział więc… wprowadzenie związków partnerskich i ustawowej równości małżeńskiej. Będzie też „zarażać miłością”, co po doświadczeniach z HIV brzmi zawsze groźnie. Zresztą nie sam, bo „będzie zarażała Lewica i tym powinni Polki i Polacy zarażać się nawzajem – miłością”.

Dodał jeszcze, że będą „bronić jednej strefy – strefy wolności, która nazywa się Polska. Państwa, w którym każdy i każda będzie czuł się bezpiecznie jak u siebie w domu”. To w końcu ma się być bezpiecznym czy wolnym?

Wolność dla Biedronia to wreszcie ograniczenie roli Kościoła katolickiego w Polsce, który „ma więcej ziemi niż ktokolwiek poza Skarbem Państwa, więc nie ma powodu, żeby wypłacano mu jakiekolwiek zapomogi i wsparcie”. Z tego jednak można wnioskować, że polityk Wiosny wie, że wolność to nie tyle bezpieczeństwo, co raczej… własność.

„Sprawiedliwie opodatkujemy Kościół, wprowadzimy w kościołach i parafiach kasy fiskalne dla księży, zlikwidujemy Fundusz Kościelny i opodatkujemy tacę. Wycofamy też nareszcie, bo zbyt długo na to czekamy, nauczanie lekcji religii ze szkół i przestaniemy je finansować” – mówił Biedroń i trzeba mu wierzyć.

Lenin mówił, że komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja kraju. Praktyka tego bolszewickiego zbója oznaczała poza tym, daleko posunięty permisywizm moralny, walkę z rodziną, wyzwolone kobiety (nawet na traktorach) i zwalczanie religii, która była przecież „opium dla ludu”. Definicja Biedronia jest wyjątkowo podobna, chociaż nie używa słowa komunizm. Streszczając, mamy tu nową elektryfikację, ale z wykluczeniem węgla, szeroką dostępność aborcji, materialistyczne państwo, wyrzucenie religii z przestrzeni życia publicznego i homomałżeństwa, które można potraktować jako nową formę walki z tradycyjnym pojęciem rodziny. Jota w jotę leninizm, a gdyby jeszcze dało się udowodnić, że ta Krupska to jakiś transwestyta był.

Źródło: PAP

REKLAMA