Komunizm puka do bram USA! Burmistrz Nowego Jorku bredzi: „Podatki od najbogatszych sposobem na funkcjonowanie kraju”

Bill de Blasio chce komuny w USA? Fot. wikicommons
Bill de Blasio chce komuny w USA? Fot. wikicommons
REKLAMA

„Jedynym sposobem, by kraj zaczął działać dla ludzi, jest płacenie należnej części podatków przez najbogatszych” – oświadczył zabiegający o nominację Demokratów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w USA burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio.

Znany z lewicowych poglądów de Blasio na spotkaniu przedwyborczym ustosunkował się do kwestii opieki zdrowotnej, podatków, imigracji, podziałów na tle rasowym czy dostępu do broni palnej. Z pasją przedstawiał swój program, który może być postrzegany za radykalny także w środowisku Demokratów.

REKLAMA

W trakcie zorganizowanego przez CNN spotkania w nowojorskim ratuszu de Blasio zapowiadał, że chce doprowadzić do tego, by pacjenci nie musieli traktować pogotowia ratunkowego jako jedynego ośrodka opieki zdrowotnej.

„Miliony Amerykanów mają tylko jednego lekarza, a jest to pogotowie. To jest najgorsze i ostatnie miejsce, do którego ludzie powinni udawać się, poszukując opieki zdrowotnej, i jest to jedno z najdroższych miejsc. Zgadnijcie, kto za to płaci? Każdy z nas” – podkreślał.

Odniósł się m.in. do sieci publicznych szpitali w Nowym Jorku. Twierdził, że przez wiele lat mierzyły się z problemami, ale dzięki wsparciu, inwestycjom i przywództwu są teraz silne, wypłacalne i zmodernizowane. Nowy Jork, jak dodał, gwarantuje opiekę medyczną każdemu nowojorczykowi, który nie ma ubezpieczenia zdrowotnego.

Zdaniem burmistrza w USA nie powinno być nikogo bez ubezpieczenia zdrowotnego. Pytany, skąd wziąć na to fundusze, odparł, że w pierwszym rzędzie należałoby uchylić obniżkę podatków dla ludzi bogatych i korporacji wprowadzoną przez obecnego republikańskiego prezydenta Donalda Trumpa. De Blasio mówił, że bogaci od 40 lat stają się coraz bogatsi i płacą coraz mniejsze podatki, a władze federalne pomagają im na każdym kroku.

Tłumaczył, że chciałby powrotu do programu podatkowego obowiązującego za prezydentury Dwighta Eisenhowera (1953-1961) z 70-procentowym podatkiem dla najbogatszych.

„Był to czas w naszej historii, kiedy inwestowaliśmy najwięcej w naszych ludzi, inwestowaliśmy najwięcej w nasze publiczne szkoły, najwięcej w edukację wyższą, w naukę, badania, infrastrukturę” – wyliczał.

Jak wskazał burmistrz, jedynym sposobem, żeby kraj zaczął działać dla ludzi, jest poprosić najbogatszych, by ostatecznie zapłacili należną część podatków.

„W nawiązaniu do imigracji de Blasio zaprzeczał, jakoby była to inwazja, lecz nazwał to amerykańską rzeczywistością, 11-12 milionami ludzi będących częścią społeczności i gospodarki. Ich usunięcie spowoduje załamanie ekonomiczne” – ocenił lewicowy polityk.

W opinii burmistrza Nowego Jorku obarczanie winą imigrantów przez polityków za kłopoty finansowe sfrustrowanych i zadłużonych Amerykanów jest niesłuszne.

„Spowodowało to Wall Street. Uczyniły to wam wielkie korporacje. Facet w kuchni lub facet w polu nie miał na tyle władzy, by wam to zrobić. (…) Tylko ci, którzy mieli władzę i bogactwo, mogli stworzyć gospodarkę tak niesprawiedliwą dla ludzi pracy i klasy średniej” – ocenił de Blasio.

W nawiązaniu do spięć na tle rasowym burmistrz, który ma afroamerykańską żonę i dzieci, dowodził, że wiele problemów rodzi się z wzajemnego niezrozumienia. Postulował o przesłanie jedności ze strony prezydenta, podkreślanie, że wszyscy tworzą jeden naród. „Mamy odmienne tradycje, historię i zmartwienia, ale potrafimy się porozumieć i mamy wspólne interesy” – ocenił.

Zwracając uwagę na napięcia w kraju, de Blasio przyznał, że w Nowym Jorku też nie wszystko wygląda doskonale, ale tkanka społeczna jest silniejsza. Jako przykład podał traktowanie społeczności muzułmańskiej, uznawanie jej świąt religijnych i szkolnych w taki sam sposób jak chrześcijańskich czy żydowskich.

De Blasio nie zaprzeczył, że podziały, gniew czy biali separatyści są w USA od dawna, ale o rozpętanie tych zjawisk obwiniał prezydenta Trumpa, choć nie tylko jego. Przekonywał, że znaczna większość Amerykanów chce kraju dla każdego.

Demokrata polemizował z opinią, jakoby istniały rozbieżności w poglądach między ludźmi z miast a mieszkańcami ośrodków wiejskich. Twierdził, że zdaniem jego rozmówców w różnych miejscach nie ma znaczenia, czy ktoś pracuje na farmie, w fabryce czy w sklepie monopolowym. Pracownicy są krzywdzeni a Ameryka dla ludzi pracujących nie działa – powiedział de Blasio.

„W tym świecie i w tym kraju jest dużo pieniędzy. Są tylko w niewłaściwych rękach. Powinny być w rękach ludzi pracujących” – argumentował.

Burmistrz odniósł się też do masakr w szkołach. Za łatwy dostęp do broni winił władze federalne i stanowe. Krytykował polityków, że ignorują wolę większości Amerykanów wzywających do ściślejszego sprawdzania nabywców broni palnej, a ulegają sprzeciwom wpływowego Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA).

Kiedy moderatorka spotkania Ana Cabrera z CNN zauważyła, że sprawujący drugą kadencję burmistrza de Blasio w przypadku wyboru na szefa państwa byłby najwyższym prezydentem USA ze 193 cm wzrostu (drugi Abraham Lincoln miał ok. 190 cm), przypomniał on, że w Ameryce w wyborach powszechnych tylko trzy razy przegrał wyższy kandydat. De Blasio sugerował, że jeśli społeczeństwo amerykańskie chce się pozbyć Trumpa (o wzroście 187 cm), to powinno głosować na niego.

Źródło: PAP

REKLAMA