Co widać i czego nie widać. Ukryte koszty państwowych dotacji. „Skończyło się to tragicznie”

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: pixabay
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: pixabay
REKLAMA

Efektem inwestowania w atrapy dobrobytu i wydawania pieniędzy podatników na inne bezrozumne cele będą kolejne bankructwa samorządów.

Swego czasu władze Radomia z PiS wpadły na pomysł, by wojskowe lotnisko w Radomiu przekształcić w cywilne. Później projekt był kontynuowany przez władze z PO. Łącznie „zainwestowano” tam 120 mln złotych. Samo dostosowanie lotniska wojskowego do potrzeb cywilnych kosztowało 75 mln złotych.

REKLAMA

Niestety, zainteresowanie lotniskiem ze strony przewoźników było bardzo małe. Przez dwa lata łącznie funkcjonowało zaledwie kilka połączeń. Powodowało to coraz większe problemy finansowe Portu Lotniczego Radom. W latach 2006-2015 jedyny udziałowiec, jakim było miasto, dokapitalizował spółkę kwotą 59,7 mln złotych. W 2015 roku port zanotował 17,7 mln złotych strat, a rok później – już 23,9 mln złotych strat. Jak wyliczył serwis fly4free.pl, oznacza to, że w 2016 roku do każdego pasażera lotnisko w Radomiu dopłacało 2460 złotych.

Atrapy dobrobytu

Ostatni komercyjny lot z Radomia odbył się w październiku 2017 roku, a w lipcu 2018 roku gminna spółka złożyła wniosek o upadłość. Następnie, w październiku 2018 roku, lotnisko zostało sprzedane Przedsiębiorstwu Państwowemu Porty Lotnicze za 12,7 mln złotych, czyli za ok. 10 proc. władowanych w obiekt pieniędzy. To jest dopiero biznes! – To jest przykład na to, jak politycy i urzędnicy biorą się za biznes za pieniądze podatników i czym to się kończy.

Gdyby ci ludzie nadawali się do biznesu, to pootwieraliby firmy, rozwijali je i byli potentatami – komentuje Marcin Janowski, ekonomista, autor kanału „Na Argumenty” na YouTube. – Natomiast łatwiej jest zostać samorządowcem i wydawać pieniądze podatników. To powinno być jakieś memento dla naszych wyborców, które otrzeźwiłoby ludzi przed kolejnymi wyborami – dodaje.

Jak zauważa Janowski, urzędnik dysponuje nie swoim budżetem, który musi wydać w ciągu roku, a przedsiębiorca musi myśleć długoterminowo, dysponuje swoimi pieniędzmi i musi być bardzo uważny i ostrożny. – Gdyby prezes spółki zdecydował o chybionej inwestycji i zmarnował tak duże pieniądze, to musiałby za to odpowiadać, a polityk czy urzędnik odpowiada tylko przed wyborcami, którzy są ślepi – mówi Janowski.

Wielkim orędownikiem budowy lotniska cywilnego w Radomiu był Andrzej Kosztowniak, ówczesny prezydent miasta z PiS. Nie wyszło, miliony podatników poszły błoto, a mimo to wyborcy nagrodzili go mandatem poselskim. – To nowe budowle socjalizmu, które nie przynoszą dochodów, a generują tylko koszty. Niby jest jak na Zachodzie, ale to są takie potiomkinowskie miasta i gminy. Problem w tym, że w tych gminach nie ma zachodnich zarobków i ludzie stamtąd wyjeżdżają – ocenia Janowski.

Świeżutki, wybudowany zaledwie sześć lat wcześniej obiekt… rozebrano. Nowy właściciel zdecydował, że zostanie wybudowany… większy port lotniczy. Mariusz Szpikowski, dyrektor PPPL, poinformował, że w pierwszej fazie inwestycja na radomskim lotnisku wyniesie ok. 425 mln złotych, a według wiceministra obrony Wojciecha Skurkiewicza, docelowo „pochłonie miliard złotych”.

Czy będzie to kolejna nietrafiona inwestycja, której skutkiem będzie jeszcze większe marnotrawstwo pieniędzy podatników? Bo większość z siedmiu ankietowanych przez Ministerstwo Infrastruktury przedsiębiorców lotniczych uważa, że przesunięcie ruchu do Portu Lotniczego Radom stanowi zagrożenie dla ich działalności. Dlatego Ministerstwo Infrastruktury bierze pod uwagę nawet przymusowe przeniesienie niektórych przewoźników z warszawskiego Okęcia do Radomia, w czym ma pomóc unijne rozporządzenie o administracyjnym podziale ruchu lotniczego.

Tymczasem na budowę lotniska w Gdyni stracono jeszcze większe sumy. W 2007 roku samorządy Gdyni i Kosakowa powołały spółkę „Port Lotniczy Gdynia-Kosakowo”, którą kilka lat później dokapitalizowały kwotą 52 mln euro. Jednak w 2014 roku Komisja Europejska stwierdziła nielegalność przyznanej dotacji. Mimo że w 2017 roku sąd Unii Europejskiej przyznał rację Gdyni i stwierdził nieważność decyzji Komisji Europejskiej, władze miasta doszły do wniosku, że lotnisko nie będzie budowane.

– Inwestuje się w inwestycje, które tak naprawdę inwestycjami nie są, ponieważ one nie przynoszą zysku, wartości dodanej. Budowane są takie skarbonki, do których się dopłaca. Ja to nazywam „atrapami dobrobytu”. Polacy, podróżując po Zachodzie, widzą bogatą infrastrukturę, estakady, drapacze chmur, piękne lotniska. Tylko że to jest wypadkowa tego, że te państwa przez długi czas gromadziły bogactwo, nie było tam komunizmu, mieli system oparty o praworządność, ludzie bogacili się przez wiele pokoleń. Zbudowali własne marki, znane w całym świecie – mówi Janowski. – Natomiast w Polsce politycy i społeczeństwo oczekują takiej drogi na skróty, szybkiego przeskoku. Niestety, kończy się to w ten sposób, że politycy czy urzędnicy budują obiekty, na dodatek na kredyt, które później są deficytowe – dodaje.

Bankructw będzie więcej

Poza olbrzymimi wydatkami idącymi w setki milionów złotych samorządy jednocześnie ponoszą także różnego typu koszty mniejszego znaczenia. I jest tego cały wysyp. W czerwcu Urząd Miejski w Gdańsku przyznał się, że w zeszłym roku za 147,6 tys. złotych kupił… rzeźbę „Rydwan”. W Jeleniej Górze w ramach budżetu obywatelskiego 40 tys. złotych wydano na koszulki rowerowe z logo miasta, a 92 tys. złotych – na utworzenie juniorskiej drużyny speedballowej.

Drugie 92 tys. złotych drużyna otrzymała w ramach wspierania kultury fizycznej w mieście. – Park z fontanną nie jest inwestycją, tylko konsumpcją – zauważa słusznie Janowski. W lipcu we Wrocławiu utworzono stanowisko rzecznika praw… pieszego. – W końcu jest! Mamy we Wrocławiu Rzecznika (pieszego) Pasażera! Trzeba nie lada sprytu i zuchwałości, żeby kryzys wynikający ze złego stanu torowisk wykorzystać do utworzenia nowego urzędniczego stanowiska.

Pisząc w kwietniu o Inspektorze Pieszego Pasażera, nie spodziewałem się, że tak blisko nam do Barei. Ciekawe, jakie będą koszty powołania nowego rzecznika – pisze w mediach społecznościowych Robert Grzechnik, przedsiębiorca i radny Wrocławia, prezes okręgu wrocławskiego partii KORWiN, który zbiera podpisy pod uchwałą dotyczącą likwidacji wrocławskiej straży miejskiej, kosztującej 22 mln złotych rocznie.

– To jest prawdopodobnie jednak pewna niedoskonałość naszego systemu politycznego, który powoduje, że nasz wyborca wskutek tego braku przygotowania, braku edukacji finansowej nie zwraca na to uwagi. Ciągle myśli, że pieniądze z gminy to nie są jego pieniądze, a co tam się dzieje, to go specjalnie nie obchodzi. Ważne, żeby dostać swoje, ważne, żeby był stadion, jakaś pływalnia, a to, że danej gminy nie stać na utrzymanie tych obiektów, to już nikogo nie obchodzi. Nawiasem mówiąc, przy budowie takich obiektów zawsze jest okazja, aby parę osób zarobiło. Czasami nawet niektórzy zarabiają w sposób nielegalny – mówi poseł Grzegorz Długi, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych z Kukiz’15.

Tymczasem w lipcu funkcjonariusze CBA zatrzymali wójt podwarszawskiej gminy Lesznowola, której zarzucono działania skutkujące utratą przez gminę niemal 4 mln złotych. Jakby tego było mało, jest nowy trend! Samorządy coraz chętniej gotowe są bezmyślnie wydawać pieniądze na walkę z tzw. globalnym ociepleniem. Władze Łodzi – wzorem Gdańska – przygotowują panel obywatelski, w ramach którego będą dyskutować na temat dostosowania miasta do zmian klimatu. Z kolei w Krakowie 1 września zacznie urzędować nowa jednostka miejskiej biurokracji, która będzie zajmowała się przygotowaniem stolicy Małopolski do zmian klimatu. Ma ona m.in. zająć się budową dużej farmy fotowoltaicznej. A Port Gdynia, miasto Gdynia, miasto Rumia i gmina Kosakowo już podpisały list intencyjny w sprawie budowy morskich farm wiatrowych na Bałtyku.

To wszystko ma swoje konsekwencje w postaci nadmiernego zadłużenia. Na przykład z informacji serwisu portalsamorzadowy.pl wynika, że na koniec 2016 roku w całej Polsce 38 jednostek samorządu terytorialnego było zadłużonych w parabankach, a kwota zobowiązań wynosiła ponad 164 mln złotych. Natomiast z ankiety, jaką na zlecenie Ministerstwa Finansów przeprowadziły Regionalne Izby Obrachunkowe, wychodzi, że na koniec 2018 roku liczba takich samorządów wzrosła do 44, a łączna kwota zadłużenia do 272,8 mln złotych, czyli o 66 proc. Liderami w tym niechlubnym rankingu są gminy: Borzęcin, Raciechowice, Biecz, Prusice, Korsze i Przemków.

Ten sam portal alarmuje, że samorządom brakuje pieniędzy na wkład własny przy realizacji projektów współfinansowanych z funduszy unijnych. Przy okazji wyszło na jaw, że 85-procentowy poziom unijnych dotacji przy inwestycjach to bajka dla grzecznych dzieci. Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku, powiedział, że obecnie wymagany wkład własny jednostek samorządu terytorialnego na poziomie 15 proc. nierzadko oznacza konieczność zabezpieczenia w miejskim budżecie połowy wartości inwestycji.

– Kamień Pomorski z oazy przedsiębiorczości, którą należało upowszechnić w 2500 jednostek samorządowych, stał się jedną z najbardziej zadłużonych gmin w województwie zachodniopomorskim. Wprowadzono wręcz nadzór RIO około 8 lat temu. Przed ostatnimi wyborami różnymi takimi szemranymi przedsięwzięciami scedowano część długu, który przekraczał już 60 proc., na podmioty zależne od gminy, co stało się powszechną praktyką, a po wyborach znowu się okazało, że gmina ma 60 proc. zadłużenia, czyli maksymalne – mówi Stefan Oleszczuk, były burmistrz Kamienia Pomorskiego, były starosta kamieński, były członek rady ds. samorządu przy prezydencie RP.

– Politycy nie mówią ludziom prawdy, nie przedstawiają prawdziwego rachunku zysków i strat [swoich działań – przyp. T.C.]. Oszukują siebie i innych. Tak rośnie dług publiczny, ten centralny i ten lokalny. To musi się skończyć bankructwami. Bankructw będzie więcej – dodaje pesymistycznie legendarny reformator samorządowy.

Czy wystarczy edukacja?

Poseł Jakub Kulesza, członek sejmowej Komisji Finansów Publicznych z Konfederacji, przypomina przykłady wielkich miast w USA, które bankrutowały, takie jak Detroit. – Skończyło się to tragicznie – brakiem oświetlenia, wzrostem przestępczości, nawet karetki przestawały kursować do mieszkańców. To jest oczywiście czarna wizja, ale do tego prowadzi nierozsądna polityka. W większości miast taka polityka prowadzona jest w zasadzie od wejścia Polski do Unii Europejskiej, kiedy rozpoczął się boom na dotowane projekty i była ogromna presja, aby się zadłużać pod kątem tych inwestycji – mówi poseł Kulesza.

Przeciwnikiem bezrozumnego zadłużania się jest także poseł Długi. – Nie jestem talibem i jestem w stanie sobie wyobrazić odstępstwo od tej zasady. Można by ustawowo zakazać zadłużania, a następnie wprowadzić furtkę w postaci wyjątków w niektórych sytuacjach, bo są takie inwestycje, gdy warto się zadłużyć, bo na dłuższą metę to się opłaca. Ale to powinno być poddane osądowi trzeciego podmiotu, który sprawdzi, czy na pewno tak jest, czy nie ma jakiegoś błędu lub głupoty. I dopiero wtedy zaciągnięcie pożyczki byłoby możliwe. Tylko wtedy unikniemy tego, że my, podatnicy, tak naprawdę utrzymujemy banki, a w wypadku samorządów to czasami nawet parabanki, bo niektóre samorządy nie mają odpowiedniego finansowego zaplecza i wiadomo, że nie do końca są wypłacalne, co powoduje, że banki im nawet nie pożyczą pieniędzy – uważa poseł Długi.

Jak w takim razie zapobiec nadmiernemu zadłużeniu w przyszłości? – Duża akcja społeczna i rozmowa o długu publicznym przy każdej możliwej okazji spowoduje większy nacisk opinii publicznej na te kwestie i to może zmusić polityków, którzy są przy sterze, do zajęcia się tym tematem na poważnie – uważa poseł Kulesza. – Odpowiedzialność finansowa świadczy o poziomie uspołecznienia człowieka. Dlatego uważam, że jeżeli nie uda nam się podwyższyć tej świadomości finansowej społeczeństwa, aby właśnie władze były z tego rozliczane, to tak długo będziemy mieli z tym do czynienia, że ktoś będzie wydawał po to, aby być „dobrym wujkiem” albo żeby spełniać jakieś swoje ambicje, czasami chore, albo żeby zaspokajać jakieś dziwne grupy interesu. Będą miasta, gminy, państwo zadłużane, a potem ktoś to musi spłacać. Tym kimś zawsze jesteśmy my, podatnicy – podsumowuje poseł Długi.

REKLAMA