2018 rok mógł być ostatnim w życiu Janusza Kondratiuka, znanego polskiego reżysera. Lekarze nie rozpoznali prawidłowo raka trzustki, przez co o mały włos, nie skończyłoby się tragedią. Lekarze nie dawali mi szans na przeżycie – wspomina.
O szczegółach historii Kondratiuka dowiadujemy się z książki „Rak trzustki, czyli jak wygrać z cichym zabójcą”. Wspomnienia reżysera w niektórych jej fragmentach są prawdziwie przygnębiające i dające mocno do myślenia.
Rozcięli mnie, żeby zajrzeć do wątroby, i wycięli mi woreczek żółciowy, ale żółtaczka nie ustępowała. Wtedy dopiero tomografia wykazała, że coś jest w przewodzie trzustkowym. Wstawili mi stent (protezę) i wysłali do domu. Szybko się zatkał, konieczna więc była wymiana. Po zabiegu dwa razy przeszedłem sepsę. Nie wiem – i nie dojdę – czy to z powodu żółtaczki, którą miałem, czy warunków w szpitalu. Za pierwszym razem mój stan był tak poważny, że lekarze nie dawali mi szans na przeżycie. Ponad tydzień znajdowałem się w stanie śpiączki farmakologicznej. Zawiadomiono dzieci, które mieszkają za granicą, żeby przyleciały pożegnać się ze mną. Cudem przeżyłem, ale schudłem o połowę – czytamy.
Największą życiową tragedią mogła się jednak okazać niewiedza lekarzy, którzy nie potrafili rozpoznać u Kondratiuka raka.
Straciłem w ten sposób dziesięć miesięcy bezcennego czasu. Dopiero na jesieni dowiedziałem się o tym raku. Potem przeszedłem chemioterapię i żyję, jak widać, do dziś – wspomina reżyser.
Więcej o życiowej tragedii i co najważniejsze, wygranej walce z rakiem, przeczytać będzie można już 17 września. To właśnie wtedy swoją premierę będzie miała książka „Rak trzustki, czyli jak wygrać z cichym zabójcą”.
Źródło: SE.pl / NCzas.com