
Jak pisze „Rzeczpospolita” z pewną przesadą, codziennie w Polsce jeden szpitalny oddział zawiesza działalność. Faktycznie według wyliczeń OZZL (Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy) takie zawieszenie działalności następuje co kilka dni, co tydzień. Powodem jest brak lekarzy.
W poniedziałek przyjmowanie pacjentek wznowiła zamknięta 1 października porodówka szpitala w Zakopanem, skąd zwolnili się wszyscy lekarze. Dyżury zostały zabezpieczone tylko na trzy doby. Pracownicy dowcipnie, z czarnym humorem mówią, że oddział będzie działać tylko do wyborów. Potem rodzące będą odsyłane np. do Nowego Targu. Dramat.
OZZL obliczył, że tylko od czerwca do września zamknięto 18 oddziałów. Wyliczenia Porozumienia Rezydentów OZZL dają przeciętną – oddział na tydzień. Resort mówi o około 30 oddziałach zamkniętych lub przekształconych w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
Powodem jest to, że lekarze nie chcą pracować w powiatowych szpitalach, wolą się przenieść do większych ośrodków, gdzie spodziewają się większych zarobków i gdzie mają większe szanse rozwoju kariery. Niektórzy wyjeżdżają za granicę albo przechodzą do prywatnych klinik.
Sytuację na poprawić nowa ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty, która jest konsultowana ze środowiskiem i przewiduje, że moduł z interny, pediatrii lub chirurgii ogólnej będzie trzeba robić przez pół roku w szpitalu I stopnia zabezpieczenia – najczęściej to placówki powiatowe lub miejskie.
Ustawa wzoruje się rozwiązaniach w Skandynawii, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, w których część obowiązkowej pracy trzeba odbyć na prowincji.
Obecnie to jednak mamy potworny dramat, którego końca nie widać.
Źródło: „Rzeczpospolita”, „Forsal.Pl”