Dominik Tarczyński (PiS) startował na posła do polskiego Sejmu, chociaż wcześniej został wybrany do Unioparlamentu. Do tej pory nie było wiadomo, gdzie ostatecznie wyląduje polityk.
– Po brexicie obejmę mandat w Parlamencie Europejskim, a do czasu opuszczenia UE przez Wielką Brytanię będę pracował w polskim Sejmie – mówi bez cienia zażenowania Dominik Tarczyński.
Polityk startował z list Prawa i Sprawiedliwości do polskiego Sejmu, pomimo tego, że został wybrany na deputowanego do PE.
Sam fakt startowania w wyborach, gdy dość niedawno zostało się wybranym do innego ciała, zdaje się być wysoce niemoralnym – to oszukiwanie wyborców, gdy z góry się wie, że nie spełni się misji, do której zostało się wybranym.
To parodia demokracji i aż dziw bierze, że nie rozpisują się o tym wszystkie media.
Tarczyński zasłania się specustawą.
– Specustawa mówi bardzo jasno, że osoba oczekująca, czyli ja, może pełnić funkcje, które pełniła do tej pory, czyli nie wygasza się mandatu oraz może kandydować w wyborach, które były przewidziane na jesień, do Sejmu i Senatu – mówi polityk PiS.
Cóż, specustawa to jedno, a honor i zaufanie wyborców to zupełnie odrębna kwestia, której prawo nie reguluje.
Źródło: RMF24/PAP