Mieszkańcy tego miasta wyrzucili wszystkich polityków i zakazali działalności partiom!

Fot. Eneas De Troya/CC BY 2.0/Flickr
REKLAMA

W meksykańskim Cherán mieszkańcy mieli dość plakatów, fałszywych uśmiechów i obietnic oraz karteli. Dookoła miasta rósł mafijny biznes, pod „czujnym okiem” i głęboką kieszenią polityków, ale… miarka się przebrała.

Każdy, kto protestował – ginął w niewyjaśnionych okolicznościach, ale w końcu mieszkańcy postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Nielegalne tartaki, kradnące drewno, opłacające policję i polityków zmieniały oblicze meksykańskiego miasta. Do czasu.

REKLAMA

Sama nigdy nie miałam chłopa. Wolałam sobie nie komplikować życia. Ale jak zaczęli grozić nam, kobietom, to zamiast modlić się o pokój na mszy, wzięłyśmy kije i kamienie i ruszyłyśmy do ataku – opowiada dziennikarzowi wp.magazyn.pl jedna z rewolucjonistek, Celia.

Pozostali mieszkańcy przyłączyli się do rebelii. Przez pół roku trwały walki między mieszkańcami, władzami stanowymi i państwowymi. Meksyk musi przestrzegać konwencji o rdzennych i plemiennych ludach, ponieważ jest członkiem Międzynarodowej Organizacji Pracy… i to pomogło wywalczyć autonomię, zbudować administrację w oparciu o własne zwyczaje.

20 tysięczne miasto od 8 lat rządzone jest przez rady mieszkańców. 160 zgromadzeń sąsiedzkich obejmuje ulice Cherán. To sąsiedzi wybierają swoich przedstawicieli do rad dzielnic, ale także członków komisji: transportu, ochrony lasów, turystyki, gospodarki. W budynkach dawnych urzędów miasta oraz siedzibach partii politycznych, znajdują się teraz sklepy.

Źródło: WP, podroze.se.pl

REKLAMA