Jan Śpiewak ma zapłacić 225 tys. zł zadośćuczynienia. Nadal będzie popierał „wolne” sądy?

Jan Śpiewak/fot. Facebook JŚ
Jan Śpiewak/fot. Facebook JŚ
REKLAMA

Jan Śpiewak od dawna jest zaangażowany w sprawy społeczne w Warszawie. Działa on aktywnie na rzecz walki z nieprawidłowościami związanymi z reprywatyzacją stołecznych nieruchomości. Teraz sąd zasądził od niego kwotę 225 tys. zł za sformułowanie „dzika reprywatyzacja”.

We wtorek ma odbyć się rozprawa apelacyjna w sprawie Jana Śpiewaka. Powództwo wytoczył mec. Jerzy Szaniawski za to, że Śpiewak użył sformułowania „dzika reprywatyzacja”.

REKLAMA

Prawnik brał udział w kilkunastu postępowaniach reprywatyzacyjnych w stolicy. W kilku przypadkach kupił roszczenia od spadkobierców dawnych właścicieli.

– Mecenas Szaniawski nie jest osobą przypadkową. Był patronem Ernesta Bejdy obecnego szefa CBA. Jego syn Paweł Szaniawski został zatrzymany w 2015 roku pod zarzutami korupcyjnymi związanymi z kontraktami w NFZ. Gdy Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy, sprawa została umorzona. A agent CBA, który tropił jego przeszłość biznesową i działalność na styku kontraktów w NFZ i reprywatyzacji, został natychmiast wyrzucony z pracy przez Ernesta Bejdę. Na konferencji dodałem, że decyzję dla Szaniawskiego wydał Jakub Rudnicki główny bohater afery reprywatyzacyjnej związany z Maciejem Wąsikiem i Mariuszem Kamińskim więziami conajmniej towarzyskimi . To oni wstawili na szefa CBA swojego wychowanka Ernesta Bejdę – napisał na Facebooku Śpiewak (pisownia oryginalna).

– NIkt nie zaprzeczył powyższym okolicznościom w procesie, ale sąd skazał mnie na publikacje przeprosiny przez dwa tygodnie na głównej stronie jednego z najbardziej popularnych portali w Polsce. Wycena, którą otrzymałem ścięła mnie z nóg. Same przeprosiny będą kosztować 221 tysięcy złotych. Do tego 5 tysięcy grzywny. Za co? Za to że śmiałem uznać, że jeśli adwokat kupuje roszczenia i przejmuje kamienice to jest to dzika reprywatyzacja. Dziką reprywatyzacją od 6 lat nazywamy całą warszawską reprywatyzację, bo odbywa się nie na podstawie ustawy, ale bardzo dziwnego orzecznictwa sądów administracyjnych. Tym pojęciem posługują się media od wielu lat. Tym pojęciem posługiwałem się ja od 2013 roku. I teraz mogę zostać bankrutem, bo sąd nie rozumie i nie akceptuje na czym polega wolność słowa. Takie wyroki są coraz częstsze. Niestety mamy coraz bardziej autorytarny wymiar sprawiedliwości, który rości sobie coraz więcej władzy nad życiem obywateli. To są niestety standardy białoruskie – dodaje w swym wpisie Śpiewak (pisownia oryginalna).

Miejski aktywista wyraził również nadzieję, że sąd apelacyjny zmieni zaskarżony wyrok. W przeciwnym razie być może będzie musiał wyjechać z Polski.

REKLAMA