Zimbabwe robi zaciąg do oddziałów straży przyrody. Żeby jednak było nowocześnie i postępowo rekrutuje się tylko kobiety. Na dodatek walczyć z dochodowym i popularnym tu kłusownictwem, mają tu ofiary przemocy domowej i seksualnej, sieroty chore na AIDS, samotne matki, czy kobiety wyrzucone z domów.
Od pewnego czasu Afryka zdaje się ścigać z pewnymi pomysłami feministycznymi z Europy i USA, choć przynosi to czasami karykaturalne efekty.
Kobiety, które często padły ofiarą przemocy szkoli się jednak całkiem poważnie, przynajmniej dla kamer zachodnich dziennikarzy. W Zimbabwe poprzebierane w mundury panie ćwiczą tężyznę fizyczną, dźwigają ciężkie pnie, niczym komandosi.
Ich obóz szkoleniowy mieści się w regionie Phundundu (północne Zimbabwe), w samej głębi buszu. Ukończenie szkolenia oznacza wcielenie do w 100% kobiecej jednostki ds. walki z kłusownictwem.
Kobieca straż leśna zatrudnia leśniczych („Akashinga”, co w języku Shona oznacza „wytrwałych”), które walcząc z uzbrojonymi i groźnymi myśliwymi, mają jednocześnie zapomnieć o swojej przeszłości. Sam pomysł przypomina trochę wczesnokomunistyczne obsadzanie kobiet w męskich zawodach, niby dla ich równouprawnienia. Dzisiaj zachwycają się tym tylko najbardziej fanatyczne feministki.
W „postępowym” Zimbabwe jest podobnie. Zachodni reporterzy przywożą zdjęcia kobiet w mundurach i wpisują peany na cześć afrykańskiej wersji feminizmu.
W rzeczywistości szkolenie trwa kilka dni i te kobiety nie są w stanie należycie przygotować się do nowych funkcji. Za programem stoją zaś biali, którzy zyskali na to odpowiednie granty z międzynarodowych funduszy. Udają, że pomagają Afryce, nieźle zarabiają, a przy okazji krzewią feministyczny „postęp”. W sumie jeszcze jeden przyczynek rzeczywistych źródeł biedy takich krajów jak właśnie Zimbabwe.
Zimbabwe : des femmes en première ligne de la lutte anti-braconnage https://t.co/EEpb5KhsJZ via @yahooactufr
— martine murguet (@MurguetMartine) November 3, 2019
Źródło: France Info/ AFP