
Benjamina Schreibera walczy przed sądami o zwolnienie go z więzienia. Skazany na dożywocie twierdzi, że już „umarł”, a to kończy jego wyrok.
Benjamin Schreiber od 1996 roku siedzi w więzieniu za zabójstwo mężczyzny trzonkiem siekiery. Gdy trafiał do więzienia zaznaczył (co odnotowano w aktach stanowych), że gdyby zaszła potrzeba nie życzy sobie być reanimowanym.
W 2015 roku Schreiber trafił do szpitala z drgawkami i wysoką gorączką. Powodem były kamienie nerkowe, które doprowadziły do zatrucia septycznego.
W pewnym momencie Schreiber stracił przytomność i nastąpiła śmierć kliniczna. Lekarze jednak podjęli próby reanimacji i po kilku próbach Schreiber odzyskał świadomość.
Po tym wydarzeniu mężczyzna zwrócił się do sądu z wniosek o wypuszczenie go na wolność, gdyż „umarł”, a lekarze „ożywili go” wbrew jego woli. Toteż przetrzymywanie go dalej w więzieniu jest nielegalne.
Sąd pierwszej instancji wniosek odrzucił. Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok sądu niższej instancji, wyjaśniając, że Schreiber żyje, bo lekarz sądowy nie uznał go za zmarłego.
Sąd apelacyjny w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że „Schreiber albo żyje i w takim przypadku musi pozostać w więzieniu, albo rzeczywiście nie żyje i jego apelacja jest bezprzedmiotowa”. Schreiber walczy jednak dalej, gdyż sądy nie odniosły się do jego wniosku o nieratowanie życia.
Co ciekawe – analogiczna historia miała miejsce w 1988 roku. Skazany na dożywocie za zabicie dwóch policjantów Jerry Rosenberg po operacji, w trakcie której zatrzymało się jego serce, domagał się zwolnienia. Sąd stwierdził jednak, że nie jest martwy, o czym świadczy „fakt jego obecności na sali sądowej”.
Źródło: New York Times