Premier Morawiecki opowiada komunały rodem z… komuny. Fatalny początek nowego rozdania partii rządzącej

Mateusz Morawiecki. / foto: PAP
Mateusz Morawiecki. / foto: PAP
REKLAMA

„Alkohol jest dla ludzi, ale wszyscy powinniśmy korzystać z niego z umiarem. Alkoholizm to poważny problem społeczny. Dotyka ludzi w każdym zakątku kraju i z każdej grupy społecznej, mężczyzn i kobiety. Razem musimy się mu przeciwstawić” – mówił na łamach „Super Expressu” premier Mateusz Morawiecki.

Jest to jedno z bardziej paskudnych tłumaczeń, po które sięgali rządzący już w latach komunizmu. Takiej argumentacji w usprawiedliwianiu 10% podwyżki akcyzy na alkohol i i papierosy od premiera-antykomunisty nigdy byśmy się nie spodziewali.

REKLAMA

W dodatku jest to tłumaczenie wyjątkowo głupie. Opowiadanie o trosce o zdrowie Polaków, kiedy chodzi o dodatkowe wpływy do budżetu nie ma sensu. Gdyby Polacy wzięli sobie te przestrogi do serca i przestali pić i palić, to wpływy budżetowe byłyby jeszcze mniejsze i pewnie trzeba by później udowadniać, że także kolejne produkty, np. masło, czy cukier są „niezdrowe” i obkładać je podatkami.

Rządowy projekt nowelizacji ustawy o akcyzie zakłada wzrost akcyzy o 10 proc. na wyroby tytoniowe i papierosy, a także na alkohol i chodzi tu o 1,7 miliarda złotych, a nie o żadne zdrowie!

W dodatku, każda taka podwyżka, dla np. biednych rodzin dotkniętych alkoholizmem oznacza spory kłopot, a nie „lekarstwo”. Pić nie przestaną, a będą musieli wydawać więcej i nawet 500 plus tego w końcu nie pokryje, a najbardziej ucierpią np. ich dzieci.

Tymczasem premier Mateusz Morawiecki przypomina, że „alkoholizm to poważny problem społeczny”, a „przez alkohol, co roku w Polsce umiera 10 tysięcy osób”. Będą umierali dalej, ale ich rodzinom może co najwyżej już nie wystarczyć na pogrzeb.

„Moglibyśmy mówić jak libertarianie, że „chcącemu nie dzieje się krzywda” – ale alkoholizm jest dziś jedną z chorób, podkreślam – chorób cywilizacyjnych, z którą odpowiedzialne państwo musi walczyć – twierdzi premier, ale jest to tylko obłuda i to w stylu minionego socjalistycznego ustroju.

Kiedy Mateusz Morawiecki mówi, że nie chodzi o dodatkowe wpływy do budżetu, ponieważ „NFZ na leczenie osób nadużywających alkoholu i oraz zachorowań na raka płuc wydaje znacznie więcej” – to brzmi znajomo.

Ale już zupełnie śmiesznie robi się kiedy premier dalej opowiada, że „Nie bez powodu mówi się, że alkoholizm to choroba całej rodziny, a nie tylko alkoholika – często cierpią bliscy. Alkohol jest dla wielu ludzi ucieczką od problemów dnia codziennego. Chcemy budować społeczeństwo, w którym tych problemów będzie jak najmniej, a ludzie nie będą pozostawieni sami sobie. Chcemy budować państwo dobrobytu, a dobrobyt to coś więcej niż tylko wysokie dochody. To również zdrowie, wolność od stresu, pewność jutra”.

Problem w tym, że żadna podwyżka cen nigdy i nigdzie sytuacji takich rodzin nie poprawiła, a jedynie mogła zawsze pogorszyć. Jeśli ludzie mają przestać pić i palić, bo PiS „buduje państwo dobrobytu”, które „uwolni ich ze stresów i niepewności jutra”, to niech najpierw je zbuduje, a „uwolnieni” Polacy przestaną pić i palić bez wprowadzania podwyżek cen.

Miała być „dobra zmiana”, a jest paskudna i obłudna propaganda. Z nerwów sięgam po kolejnego papierosa i chyba się napiję, a poza tym w końcu dołożę się „budowy państwa dobrobytu”. Swoją drogą, po Morawieckim tak idiotycznej propagandy jednak się nie spodziewałem. Takie usprawiedliwianie podwyżki cen przypomina trochę stary kawał o zgwałconej przez zbójców żonie górala. Gwałt – zbójnicka rzecz, ale czerpanie przyjemności przed gwałconą to już zwykłe k… i perwersja.

Źródło: DoRzeczy/ se.pl

REKLAMA