Michalkiewicz: Runęła na mnie fala wrażliwców moralnych. Jak zwykle do nagonki zatrąbiła niezawodna „Gazeta Wyborcza”

Stanisław Michalkiewicz/Fot. screen YouTube
Stanisław Michalkiewicz/Fot. screen YouTube
REKLAMA

W jaki sposób trenować hunwejbinów, żeby potem na sygnał z góry od razu wiedzieli za kogo i jak się zabierać – no i oczywiście – pod jakim pretekstem?

Takimi rzeczami zajmuje się rewolucyjna teoria i dopiero za nią podąża rewolucyjna praktyka.

REKLAMA

Zatem cóż na temat takiej tresury mówi rewolucyjna teoria? Żeby rewolucyjna teoria przemówiła, to najpierw trzeba wyposażyć ją w wokabularz, który nie tylko da hunwejbinom poczucie uczestniczenia w przedsięwzięciu zbawiennym i wielkim, dzięki czemu nie trzeba im nawet będzie płacić – jak to było w przypadku hunwejbinów protestujących grudniu 2016 roku w Nowym Jorku przeciwko prezydentowi-elektowi Donaldowi Trumpowi. Ulotka werbująca opiewała na 18,5 dolara za godzinę, co pokazuje, że USA zarówno pod względem rewolucyjnej teorii, jak i rewolucyjnej praktyki są krajem zapóźnionym.

U nas, to co innego. U nas pod tym względem dotrzymujemy kroku najbardziej postępowym państwom świata, co jest rezultatem nie tylko systematycznego, jak i prawidłowo przygotowanego treningu. Wokabularz został przygotowany już wcześniej i znalazły się w nim zwroty nie tylko legitymizujące terror, ale i nadające mu szlachetny pozór głębokiego humanizmu.

Na przykład dzieciobójstwo zostało nazwane realizacją „praw reprodukcyjnych”, sprzeciw wobec niszczenia organicznej kultury – ohydną ksenofobią, obrona własnej tożsamości narodowej – rasizmem, a krytyka, zwłaszcza skierowana przeciwko hunwejbinom – „mową nienawiści”. Mamy zatem zestaw określeń, nazywanych przez prof. Wolniewicza „słowobijami”, które nie tylko nadają rewolucyjnej teorii pozór humanistyczny, ale wyznaczają też kierunek rewolucyjnej praktyce.

Skoro narzędzia zostały już przygotowane, to można rozpocząć trening, wykorzystując występującą dość powszechnie u ludzi skłonność do zachowań stadnych. Tadeusz Boy-Żeleński pisał, że „bierze się do tego celu tęgiego starego pryka…” – ale to były inne czasy i dzisiaj taki jeden z drugim stary pryk nadawałby się wyłącznie jako rodzaj worka treningowego. Dzisiaj bierze się do tego celu jakąś osobę pokrzywdzoną, a potem intensywnie się ją broni, przy okazji – jak powiedziałby to Józef Ozga-Michalski „wędząc swoje półgęski ideowe”, niczym w „dymach bijących z wojny izraelsko arabskiej” w roku 1967.

Ale wybór osoby pokrzywdzonej to dopiero początek, co równie ważne jest wskazanie nieubłaganym palcem winowajcy owej krzywdy. Na takiego winowajcę, pod hasłem walki z mową nienawiści, rusza cała zgraja hunwejbinów, którym z wysoka patronują ormowcy politycznej poprawności. To już jest faza rewolucyjnej praktyki, a że w etap surowości dopiero wkraczamy, to hunwejbini na razie ograniczają się do otaczania nienawistnika nienawiścią, ale wszystko jeszcze przed nami, bo taki jeden z drugim nienawistnik, jeśli nawet zostanie nienawiścią otoczony, to przecież istnieje i w dodatku rozsiewa nienawiść dalej, zatruwając nią serdeczną atmosferę, niczym jakimś gazem cieplarnianym.

Toteż kiedy już się w etap surowości zagłębimy, wobec nienawistników zostaną z pewnością zastosowane metody radykalne, być może nawet – rodzaj ostatecznego rozwiązania. To nawet logiczne, bo jeśli nienawistników co do jednego wrzuci się do dołu z wapnem, to nienawiść zginie wraz z nimi i nastanie równość i braterstwo, niczym w Związku Radzieckim. Wolność oczywiście też będzie, ale tylko „do”, to znaczy – do miłowania Umiłowanych Przywódców, bo skoro świat zostanie uwolniony od nienawiści, to innego wyjścia po prostu już nie będzie i historia dobiegnie końca – jak to obiecywała spółka autorska Marks i Engels.

Skoro tak, to nie wolno zaniedbać żadnej okazji do trenignu, bo z każdym krokiem zbliżamy się wtedy do Nowego Wspaniałego Świata. Toteż kiedy poinformowałem na swojej stronie o zablokowaniu przez komornika moich kont bankowych na skutek wyroku zaocznego wydanego przez niezawisły Sąd Okręgowy z Poznaniu i wymieniłem personalia mojego wierzyciela w osobie pani Ż., której mam zapłacić 150 tysięcy złotych, runęła na mnie fala wrażliwców moralnych, którzy w listach do mnie i w komentarzach w sieci dawali wyraz swemu nieprzejednanemu znienawidzeniu nienawiści.

Ja już spotykałem się z takimi falami i wcześniej, toteż jestem do tego przyzwyczajony, chociaż z drugiej strony trochę mnie dziwi, że tak wszystkich poruszyło podanie do wiadomości imienia i nazwiska mego wierzyciela zwłaszcza w sytuacji, że wspomniane 150 tysięcy złotych mam zapłacić nie jakiejś anonimowej „Kasi”, tylko pani Ż.

Jak zwykle do nagonki zatrąbiła niezawodna „Gazeta Wyborcza”, która w trenowaniu hunwejbinów ma nie tylko 30-letnie doświadczenie, ale i niebagatelne zasługi. Na sygnał znajomej trąbki natychmiast zareagował pan red. Tomasz Terlikowski, dając na portalu „Fronda” wyraz swemu oburzeniu głębokiemu do tego stopnia, że nawet nie mógł znaleźć odpowiednich słów.

Sprawiało to wrażenie jakby pan red. Terlikowski był jakimś tajnym współpracownikiem „Gazety Wyborczej”, rzuconym przez redakcyjny Judenrat na kościelny odcinek frontu ideologicznego, bo to nie pierwszy przecież przypadek, kiedy niezawodnie reaguje na wspomniany sygnał. Poprzednio „zerwał ze mną współpracę”, kiedy napisałem o „chwilowo nieczynnym obozie”, chociaż jako żywo nigdy z nim nie współpracowałem, ani nawet się o to nie ubiegałem, podobnie jak PSL nie ubiegało się o poparcie Lecha Wałęsy.

Ja oczywiście wiem, że pan red. Terlikowski żadnym tajnym współpracownikiem „Gazety Wyborczej” nie jest, ale cóż poradzę, kiedy sprawia to takie wrażenie tym bardziej, że tym razem pan red. Terlikowski zainteresował się moimi pieniędzmi i to w dodatku w sposób nieudolny, bo napisał, że komornik „zajął mi” 200 tys. złotych na bankowych kontach, podczas gdy on tylko je zablokował do czasu spłacenia takiej sumy. Ale nie mam mu tego za złe, bo jak ktoś żywi się manną i przepiórkami, to nie musi rozróżniać takich rzeczy.

Inna sprawa, że po ujawnieniu notatki o rozmowach pana Tomasza Yazdgerdiego z panem ambasadorem Jackiem Chodorowiczem odniosłem wrażenie, jakby ABW też interesowała się moimi pieniędzmi, co o niczym przecież nie świadczy, a co z ostrożności zastrzegam na wypadek, gdybym został pozwany przed niezawisły sąd za ujawnienie nazwiska pana red. Tomasza Terlikowskiego.

Charakterystyczne jest też, że również Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej „nie akceptuje” mojego zachowania „w odniesieniu do dzisiejszych doniesień medialnych o ujawnieniu danych personalnych”. Ja o taką akceptację nie prosiłem, chociaż rozumiem, że przewielebni zakonnicy muszą być teraz ostrożni w związku z wyznaczonym na 20 grudnia rozpatrywaniem w SN wniesionej przez nich kasacji w sprawie miliona złotych zwłaszcza, że hunwejbini zebrali tysiące podpisów pod petycją – ale czy to powód, bym akurat ja godził się na zarzynanie mnie w ciszy, wśród „milczenia owiec”?

Stanisław Michalkiewicz

REKLAMA