Przywódcy 29 państw NATO spotykają się we wtorek i w środę w Londynie oraz podlondyńskim Watford, by uczcić 70. rocznicę jego powstania. Jednak jak na „najsilniejszy sojusz militarny w historii”, jak często określane jest NATO i tak okazały jubileusz, obchody są raczej skromne.
Jak zauważają komentatorzy, świadczy o tym już sam fakt, że w oficjalnych dokumentach czy wypowiedziach nie pojawia się słowo „szczyt”, lecz znacznie skromniejsze określenie „spotkanie przywódców”. Na dodatek to spotkanie przywódców będzie raczej krótkie – zacznie się we wtorek wieczorem uroczystą kolacją, którą wyda królowa Elżbieta II w Pałacu Buckingham, zaś następnego dnia przywódcy państw członkowskich będą przez trzy godziny obradować w Watford.
Jak skomentował to Malcom Chalmers z brytyjskiego think-tanku Royal United Services Institute, tak krótki czas rozmów, jest celowym zabiegiem, by ograniczyć możliwość pojawienia się dzielących tematów.
„NATO ma kłopoty”
W ocenie analityków, nie należy się też spodziewać przełomowych deklaracji – przywódcy państw członkowskich mają potwierdzić zobowiązanie do kolektywnej obrony (choć z racji poddawania tego w wątpliwość przez niektórych polityków, nie jest to mało) oraz zatwierdzą poczynione już uzgodnienia na temat nowego podziału obciążeń finansowych, tak aby USA płaciły trochę mniej, a europejscy członkowie trochę więcej. Być może będzie jakaś wzmianka o Rosji i o walce z terroryzmem, ale tak czy inaczej, jak na podsumowanie 70 lat istnienia, to niezbyt wiele.
– NATO rzeczywiście jest największym sojuszem, jaki świat kiedykolwiek widział, ale dziś z prawie trzydziestoma członkami jest mniej niż w połowie tak silne, jak wtedy, gdy było o połowę mniejsze. NATO ma kłopoty, mimo że nadal ma wiele możliwości – powiedział stacji BBC prof. Michael Clarke, analityk zajmujący się sprawami bezpieczeństwa.
Podstawową przyczyną niezbyt hucznych obchodów są mocno ostatnio widoczne rozbieżności co do tego, czym jest i czym ma być NATO. I nie chodzi już tylko o prezydenta USA Donalda Trumpa, który po objęciu władzy zaczął mówić o tym, że NATO jest przestarzałe. Własne zastrzeżenia co do Sojuszu ma prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, a prezydent Francji Emmanuel Macron mówił ostatnio, że Sojusz cierpi na „śmierć kliniczną mózgu”.
Decyzje podejmowane bez konsultacji z sojusznikami
Zdaniem ekspertów, o ile Trump ma sporo racji mówiąc, iż niektóre europejskie państwa powinny przeznaczać na obronność znacznie więcej (w tym roku poziom przynajmniej 2 proc. PKB osiągnęło dziewięć państw) i faktycznie zmusił niektórych, by poważniej traktowali zobowiązania, to zarazem niektórymi swoimi działaniami osłabia spójność Sojuszu, np. gdy kilka tygodni temu nie informując o tym sojuszników wycofał amerykańskie oddziały z północnej Syrii.
Macron, który mówił o „śmierci mózgu” NATO, zwrócił uwagę na problem, którego istnienia trudno zaprzeczyć. Pytanie jednak, czy publiczne kwestionowanie wiarygodności NATO i stawianie pytań o trwałość sojuszniczych zobowiązań jest właściwym sposobem na wzmacnianie Sojuszu. Oraz czy celem Macrona jest wzmacnianie NATO, czy może tworzenie w długiej perspektywie równoległego europejskiego systemu bezpieczeństwa.
Turcja natomiast – jak zwracają uwagę analitycy – od dłuższego czasu nie tylko słowami, ale i czynami daje powody, by wątpić w tej przywiązanie do NATO – jak np. gdy wbrew ostrzeżeniom Waszyngtonu kupiła rosyjskie systemy obrony S-400, w Syrii bardziej koordynuje swoje działania z Rosją niż z Zachodem, a teraz według źródeł odmawia poparcia planu pomocy NATO dla Polski i krajów bałtyckich, jeśli Sojusz nie udzieli jej poparcia politycznego w walce z kurdyjskimi oddziałami w Syrii.
W piątek sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg ogłosił, że wydatki europejskich krajów NATO i Kanady na obronność zwiększą się w tym roku o 4,6 proc., a łącznie środki, jakie przeznaczą one na ten cel do 2024 r., będą wyższe o 400 mld dolarów w porównaniu z 2016 r.
Żołnierze na wschodniej flance
NATO podkreśla także, że w ślad za rosnącymi wydatkami idą konkretne decyzje wojskowe, które zwiększają bezpieczeństwo. Od czasu rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 r., na wschodniej flance – w Polsce, na Litwie, Łotwie i w Estonii rozlokowano ponad 4000 dodatkowych żołnierzy, którzy mają odstraszać prezydenta Rosji Władimira Putina przed powtórzeniem ukraińskiego scenariusza już na terenie NATO.
– Odstraszanie nie polega tylko na posiadanie bomb, kul, pocisków, samolotów czy w dzisiejszych czasach także cyberspecjalistów, których można użyć przeciwko przeciwnikowi. Odstraszanie polega również na komunikowaniu, że gdy mówimy, iż jesteśmy sojuszem 29 państw i jesteśmy gotowi zareagować jako „29”, gdy dzieje się coś złego, to naprawdę mamy to na myśli – mówi Tomasz Valaszek z think-tanku Carnegie Europe.
– Przywódcy państw są odpowiedzialni za to, by nie podważać zdolności odstraszania – dodał.
To, że od samego zwiększania wydatków na obronę i dodatkowych wojsk NATO nie staje się silniejsze przyznał nawet poprzedni sekretarz generalny. – NATO jest militarnie silniejsze niż kiedykolwiek od czasu zimnej wojny, ale politycznie jest słabsze – powiedział Anders Fogh Rasmussen.
Źródło: PAP/NCzas.com