Wigilijna zbrodnia. Zamordowali kobietę w ciąży i jej męża na oczach kilkudziesięciu sąsiadów

Zdjęcie ilustracyjne. / fot. PAP
REKLAMA

Ta wigilijna zbrodnia szokuje swoją złożonością i dramatyzmem. Historia dwóch rodzin, która doprowadziła do makabrycznej zbrodni mogłaby zostać scenariuszem niejednego filmu. A wszystko wydarzyło się w niewielkiej wsi Zrębin koło Połańca.

Był rok 1976, wigilijny wieczór. W trakcie pasterki zbrodniarze skatowali męża, zatłukli żonę kluczem do kół, a 12-letniemu bratu przejechali Fiatem 125 po głowie. Po wszystkim zdążyli wrócić na pasterkę…

„W samym Zrębinie pewnie trudno będzie znaleźć kogoś, kto opowie o tej sprawie. To trudny temat. Mam nawet w rodzinie, bardzo odległej, kogoś z rodziny ofiar i ona też niechętnie o tym mówi” – wspomina anonimowy mieszkaniec wsi.

REKLAMA

W wigilię Bożego Narodzenia 1976 roku kilkudziesięciu mieszkańców wsi Zrębina wybrało się na pasterkę. Nie msza była jednak głównym elementem, a picie wódki kupionej w melinie, większość nie wchodziła nawet do kościoła. Wśród nich byli późniejsi mordercy Jan S oraz jego szwagier Józef A.

W kościele znajdowały się wówczas ich ofiary, które jeszcze nie spodziewały się, że za chwilę stracą życie w strasznych okolicznościach. 18-letnia Krystyna Łukaszek z domu Kalita, jej 26-letni mąż Stanisław Łukaszek oraz 12-letni brat Mieczysław Kalita.

Rodzina „sposobem” została wyprowadzona z kościoła. Według śledztwa miała tego dokonać młoda kuzynka Jana S.,która zasugerowała małżeństwu, iż ich ojciec wszczął w domu awanturę. Cała trójka wyszła z mszy i na piechotę ruszyła w stronę wsi.

W tym czasie sprzed kościoła wyruszył autobus wypełniony pijanymi mieszkańcami. Oficjalnym powodem był zjazd na melinę po więcej alkoholu. Wraz z autobusem ruszył również Fiat 125 kierowany przez Jerzego S. oraz Jana S.

Samochód osobowy miał rozpocząć krwawy sąd nad małżeństwem. Rozpędzony fiat potrącił idącego poboczem chłopca. Gdy Krystyna i Stanisław rzucili się do pomocy, z pojazdu wyskoczyli mężczyźni, którzy zaczęli okładać ich klucze do kół.

„Wujku, nie zabijaj mnie. Wujku, zostaw chociaż mnie matce” – błagała kobieta, jednak Jan S. był bezlitosny.

Całą akcję z bliska obserwowali pasażerowie autobusu. 30 osób w tym sąsiedzi ofiar i morderców patrzyli, jak jak z zimną krwią mordowane są kolejne osoby. Nie reagowali, bo jak później twierdzili, byli zastraszeni.

Po całej zbrodni, mężczyźni wrócili do pojazdów. Jan S. wszedł do autobusu i nakazał wszystkim przysięgać na „krzyż”, iż nigdy nie wyjawią co się stało. Dla podkreślenia wagi przysięgi, każdemu pasażerowi nakłuto palec, aby krwią „podpisać” swoje słowa.

Ciała zamordowanych zostały przewiezione kilkaset metrów dalej. Zwłoki Stanisława oraz 12-letniego brata zostały położone w rowie, aby upozorować potrącenie. Ciało Krystyny zostało rozebrane i położone, za porzuconym kawałek dalej autobusem. To według miało pokazać, że kobieta została brutalnie zgwałcona.

Za milczenie Jan S. oraz jego rodzina zaczęła rozdawać mieszkańcom pieniądze. Jak wspominał w trakcie procesu prokurator, niektórzy otrzymali blisko 20 tys. zł.

Dopiero w 1978 roku Jan S. i Józef A. i Stanisław K. zostali zatrzymani przez policję. Po trwającym blisko rok procesie, 10 listopada 1979 roku usłyszeli wyrok śmierci. Pomagający im Henryk W. 5 lat więzienia.

Po apelacji Sąd Najwyższy cofnął karę śmierci dla Jerzego S. i Stanisława K. zamieniając ją na 25 lat więzienia. Nie odsiedzieli jednak całej kary, wyszli przedterminowo po kilkunastu latach. Jan S. i Józef A. zostali zabici w 1982 roku.

Sprawa Połaniecka wracała jednak do prokuratury kilkanaście razy. Nawet w 1993 roku ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Dyka wniósł o rewizję na rzecz oskarżonych. Wcześniej ten sam człowiek był adwokatem morderców. Sąd Najwyższy odrzucił jednak wniosek.

Do dziś sprawa wywołuje kontrowersje. Henryk W., Jerzy S. i Stanisław K. nadal mieszkają we wsi Zrębin, a sąsiedzi nie chcą opowiadać o tragedii.

Źródło: Podkarpackahistoria.pl / NCzas.com

REKLAMA