
Ludmiła Ignatenko, wdowa po strażaku z Czarnobyla wyznała prawdę i oskarżyła twórców popularnego serialu. Twierdzi, że nie wyraziła zgody na wykorzystanie jej historii, a po emisji spotkała ją gorzka krytyka.
Wdowa po strażaku z Czarnobyla wyznała prawdę na temat swojej historii związanej z katastrofą elektrowni atomowej w Związku Radzieckim. To właśnie ekipa jej męża, sierżanta Wasilija Ignatenki, dotarła jako pierwsza do miejsca eksplozji.
Strażak przyjął śmiertelną dawkę promieniowania, kiedy próbował ugasić płonący dach elektrowni. Zmarł w szpitalu po 3 tygodniach od zakończenia akcji gaśniczej.
Historia ta została opowiedziana w miniserialu HBO „Czarnobyl”. Teraz wdowa po strażaku wyznała prawdę i powiedziała, że produkcja ta przyniosła jej wiele kłopotów.
– Wspomina również ostatnie chwile spędzone z mężem. Wstał i podał mi goździki, które chował pod poduszką. Były to ostatnie kwiaty, które mi przyniósł. Będę pamiętać do końca życia, jak staliśmy razem przy oknie. Nie wiedzieliśmy, że był to nasz ostatni romantyczny moment razem – wspomina Ignatenko.
Dziecko kobiety zmarło 4 godziny po porodzie z powodu napromieniowania. Jego źródłem był zmarły wcześniej strażak.
– Pytali mnie, dlaczego byłam z mężem, chociaż wiedziałam, że jestem w ciąży. Ale jak mogłam go zostawić? Myślałam, że dziecko jest we mnie bezpiecznie. Nic nie wiedzieliśmy wtedy o promieniowaniu – mówi kobieta.
Kobieta odniosła się także do okoliczności powstawania serialu.
– Zadzwonili do mnie z Moskwy, powiedzieli, że filmują na Łotwie i w Kijowie, ale nie mogli się wcześniej ze mną skontaktować. Potem powiedzieli, że zapłacą mi 3 tysiące dolarów. Po co? – pytałam. Powiedzieli, że za samo to, że tam jestem. Rzuciłam, że nikt nie daje pieniędzy za nic i rozłączyłam się – opowiada.
Do tych zarzutów odnieśli się również twórcy serialu. Jak tłumaczą, każdą historię starali się pokazać z największą wrażliwością. Ponadto ich zdaniem, Ignatenko nigdy nie powiedziała, że nie chciałaby, aby jej historia została przedstawiona w produkcji.
Źródło: BBC