
Skoro od prawyborów w Konfederacji upłynęło już trochę czasu i opadły towarzyszące wyborowi kandydata na Prezydenta RP emocje, to chyba czas je podsumować i zadać sobie pytanie, czy wybraliśmy dobrego kandydata? Oczywiście jako mąż kandydatki, to jest Magdaleny Ziętek-Wielomskiej, mam obowiązek rzec, że Krzysztof Bosak nie był najlepszym kandydatem, bo była lepsza kandydatka.
Ale do sprawy chcę podejść zupełnie serio, oderwać się od sympatii i antypatii personalnych, doktrynalnych i towarzyskich. Słowem, chcę na wynik prawyborów spojrzeć okiem zawodowego politologa.
Zacznijmy najpierw od pytania podstawowego: jaki jest cel wystawienia przez Konfederację własnego kandydata? W moim przekonaniu podstawowy spór w prawyborach był błędnie pojęty przez większość głosujących, jak i komentujących wyniki w mediach społecznościowych. Spór postrzegano jako walkę wewnątrz Konfederacji o jej oblicze ideowe: czy będzie w niej dominował element nacjonalistyczny, wolnorynkowy czy tradycjonalistyczno-wolnorynkowy. Spór ideowy spersonalizowano w postaci Krzysztofa Bosaka, Grzegorza Brauna i któregoś z kandydatów wolnościowych.
Oczywiście nie będę negował faktu, że zwycięstwo Krzysztofa Bosaka wzmocni obraz Konfederacji jako ugrupowania narodowego, choć trudno nie zauważyć, że nasz kandydat robi, co może, aby podkreślić swoje przywiązanie do postulatów wolnorynkowych i konserwatywnych, ukazując się publice jako kandydat „ekumeniczny”, harmonijnie łączący wszystkie frakcje. Ja jednak jestem innego zdania co do rzeczywistego sensu tych wyborów.
Point de rêveries, Messieurs! Oczywiście Krzysztof Bosak nie wygra tych wyborów i nie zostanie kolejnym Prezydentem RP. Podobnie jak nie wygrałby ich ani Grzegorz Braun, ani Artur Dziambor. Z bardzo prostego powodu: wyborcy Konfederacji czerpią wiedzę o polityce głównie z internetu, podczas gdy większość wyborców z telewizji, gdzie dominują partie reżimowego POPiSu. I przez kilka miesięcy kampanii, gdy telewizje muszą wpuścić na swoje ekrany kontrkandydata dla POPiSu, nie sposób tego radykalnie zmienić.
Gra w wyborach prezydenckich w maju br. toczy się o inną stawkę: chodzi o potwierdzenie, że Konfederacja nie przypadkiem dostała 7% głosów, czyli chodzi o powtórzenie wyniku z wyborów sejmowych, ewentualnie o poprawienie go o 1-2%.
Innymi słowy: gramy w tej chwili jeszcze nie o zwycięstwo, ale o utrzymanie się w peletonie. Musimy udowodnić naszym wyborcom, że przekraczamy swobodnie barierę 5% i głos na Konfederację nie jest głosem straconym. I oceniając poszczególnych kandydatów na kandydata na Prezydenta RP, powinniśmy się kierować tym przede wszystkim kryterium.
W czasie prawyborów, w jednym ze swoich wystąpień, Janusz Korwin-Mikke rzekł, że ważne, aby kandydat Konfederacji był kandydatem wyrazistym, nawet gdyby miał z tego powodu dostać słabszy wynik. I to jest rozumowanie, z którym się nie zgadzam. Wynik słabszy niż w wyborach do Sejmu oznaczać będzie, że media ogłoszą, iż Konfederacja ma „trend spadkowy”, a wynik poniżej 5% głosów, że to „głos stracony”. Prawdę mówiąc – z całym szacunkiem dla pozostałych kandydatów – obawiam się, że osoby bardziej wyraziste rzeczywiście dostałyby wyniki słabsze. Dlaczego?
Dlatego, że są bardziej wyraziste niż Krzysztof Bosak. Znając Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna, po prostu nie wierzę, że nie postrzelaliby sobie w czasie tej kampanii. Gdyby zaś nawet powstrzymali się i nie rzekli nic radykalnego – o kobietach, dzieciach, niepełnosprawnych (JKM) lub o homoseksualistach lub Żydach (Braun) – to wystarczy reżimowemu dziennikarzowi odsłuchać kilka starszych nagrań na YouTubie, aby znaleźć jakąś „perełkę”.
Generalna zasada wyborów demokratycznych o charakterze personalnym jest bowiem taka, że ludzie nie głosują na kandydatów wyrazistych. Zauważył to już Alexis de Tocqueville ponad 150 lat temu, pisząc, że masa przeciętniaków szuka kandydata podobnego do siebie. W tej sytuacji pewna faktyczna niewyrazistość Krzysztofa Bosaka – moim zdaniem zresztą będąca świadomym pijarowskim zabiegiem, a nie powodowana brakiem takich poglądów – jest trafną drogą do uzyskania najlepszego wyniku w wyborach prezydenckich.
Ludzie głosują na „mydełka Fa” (jak mawiali kiedyś pijarowcy), czyli na Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudę – ludzi zupełnie niewyrazistych, pozbawionych jasnych poglądów, a nawet programu. Krzysztof Bosak świadomie, od dość dawna, modeluje się w ten sposób, co świadczy, że dobrze odrobił lekcję z marketingu politycznego.
Dlaczego kandydat w wyborach personalnych nie może być wyrazisty? Dlatego, że każdy polityk wyrazisty ma wysoki elektorat negatywny. Nie ma możliwości podobania się wszystkim, posiadania poglądów dla wszystkich etc. Na kandydatów wyrazistych głosują tylko ci, którzy się z nimi zgadzają; na kandydatów niewyrazistych zarówno ich zwolennicy, jak i osoby mało zainteresowane polityką, ceniące prezencję, ładne słowa, brak radykalizmu, uśmiech etc.
Spośród znanych w szerszych kręgach społecznych polityków Konfederacji Krzysztof Bosak ma zdecydowanie najmniejszy elektorat negatywny. Jest lubiany nawet przez osoby mające inne poglądy, a niezbyt żywo zainteresowane polityką. Nawet dla widzów takiego TVN-u kojarzy się z pamiętnym „Tańcem z gwiazdami”, czyli sympatycznie. Nawet TVN-owi trudno będzie dorobić mu twarz „faszysty”. Nie mówię oczywiście o TVP, bo ci z każdego zrobią „ruską onucę”, szczególnie po zastrzyku 2 miliardów złotych od podatników. Myślę, że kandydatem podobnie niewzbudzającym kontrowersji byłby Artur Dziambor, którego odbieram jako świetnego mówcę i dyskutanta, jowialnego, dowcipnego etc. Jego problemem byłaby jednak niska rozpoznawalność, co mogłoby być trudne do nadrobienia w ciągu 3 miesięcy.
Jako patriota Konfederacji w wyborach prezydenckich oczywiście zagłosuję na Krzysztofa Bosaka, będąc wpatrzonym w jeden cel: utrzymanie lub poprawienie wyniku z wyborów sejmowych.