
Popyt na podpieranie się „autorytetami naukowymi” trwa w najlepsze. Niektórzy „eksperci” zachowują się już jak „córy Koryntu” i na zamówienie są w stanie udowodnić wszystko. Trudno inaczej oceniać takie postawy, kiedy słyszy się, jak politolog zabiera głos w sprawach klimatu.
– W perspektywie długoterminowej kryzys będzie katastrofą dla klimatu – twierdzi np. niejaki François Gemenne, „badacz nauk politycznych” na uniwersytecie w Liège. Temat podchwyciły natychmiast media, którym wyraźnie brakuje mądrości w stylu Grety Thunberg.
To nic, że ograniczenie produkcji przemysłowej, zmniejszenie ruchu samochodowego, samolotowego, itd., zmniejszają wpływ CO2 na planetę. To tylko „efekty krótkoterminowe” – wytłumaczy ekspert.
Okazuje się że „na dłuższą metę korzyści te będą bez wątpienia nieistotne”. To po co w takim razie zakazywać silników spalinowych, ograniczać ruch, wprowadzać jakieś opłaty za CO2? – chciałoby się zapytać.
Niereformowalne, „zielone” uparciuchy
Ekspert już jednak wie. Obawia się, że „zaoferujemy koło ratunkowe dla gospodarki węglowej”. François Gemenne, który nie jest naukowcem, a zwykłym „zielonym” ideologiem, martwi się, iż „już kilka krajów ogłasza plany ożywienia przemysłu kopalnego lub sektora lotniczego”.
Jego zdaniem rządy mogą chcieć skorzystać z kryzysu, aby „podważyć środki przeciwdziałania zmianom klimatycznym w imię ożywienia gospodarczego”. Belg wskazał już zresztą konkretnie na Czechy i Polskę. Twierdzi też, że Chiny planują zbudować setki elektrowni węglowych w celu ożywienia gospodarki.
Ekspert dodaje, że nie interesuje go koronawirus i „skomplikowana sytuację, której doświadcza obecnie wiele rodzin”. Jego zdaniem „zmiana klimatu nie jest kryzysem, ale nieodwracalną transformacją. Tutaj nie będzie powrotu do normalności, nie będzie szczepionki. Potrzebne są środki strukturalne, a nie cykliczne”.
„Zielone” uparciuchy są niereformowalne i trwają przy swojej ideologii do śmierci (najlepiej współobywateli). Ciekawe, że w czasach, kiedy kryzys modyfikuje nawet wielowiekowe zachowania i tradycje religijne, ta ideologia nie zamierza cofnąć swoich dogmatów ani o jotę. Zdaje się, że to wyjątkowo niebezpieczna sekta…
Patron lewicowych naukowców i dziennikarzy
Patronem takich naukowców powinien być niejaki Jan Falkenberg, Niemiec pochodzący z Gdańska. Przebywał w krakowskim klasztorze dominikanów Św. Trójcy i otrzymał od króla misję udania się na sobór w Konstancji i przedstawienia polskich racji. Krzyżacy zapłacili więcej, więc sprokurował dziełko „Tractatus doctoris cuiusdam de Prutenis contra Polonos et paganos de potestate papae et imperatoris respectu infidelium („Satyra na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły”). Oskarżał w nim Polskę o „nikczemne przestępstwo” korzystania ze wsparcia wojskowego pogan w wojnie prowadzonej z Zakonem.
Według tegoż Falkenberga Polacy powinni być eksterminowani, pozbawieni suwerenności i sprowadzeni do roli niewolników, co później jego ziomkowie próbowali zresztą wprowadzić w życie. To ciekawy przykład sięgającego średniowiecza antypolonizmu.
Kłamstwa Falkenberga ujawnił Paweł Włodkowic. Wtedy jednak prawda była wartością najwyższą i skompromitowany dominikanin został skazany na dożywocie. Dzisiaj pracownicy uniwersytetów mogą bzdury opowiadać bezkarnie.
💬 François @Gemenne, expert du réchauffement climatique, nous explique les conséquences du non-respect de l’accord de Paris sur le climat.#Quotidien. pic.twitter.com/yzjemyL8dD
— Quotidien (@Qofficiel) December 2, 2019
Źródło: Le Soir