Bez wolności nie ma życia. Walka rządu PiS z koronawirusem w oparach absurdu

Patrol policji z żandarmerią. / foto: PAP
REKLAMA

Cały świat walczy z koronawirusem, przyjmuje do tego jednak różne metody. Niektórzy nie stosują praktycznie żadnych obostrzeń, inni – jak władze naszego nieszczęśliwego kraju – wprowadzają szereg absurdalnych ograniczeń wolności, które zyskują poparcie społeczeństwa.

Zdecydowana większość państw w walce z koronawirusem sięgnęła po daleko idące obostrzenia, a te które nie wprowadziły żadnych ograniczeń można policzyć na palcach. Warto jednak zważyć na skalę obostrzeń i to jak są wprowadzane, a Polska stanowi tu niechlubny przykład.

F. A. Hayek pisał, iż pewne ograniczenia wolności, które nakładamy na siebie w sytuacji wyjątkowej są ceną, jaką płacimy za zachowanie wolności na dłuższą metę. Trzeba jednak pamiętać, że ograniczenia te muszą być związane ze ściśle określoną prawnie sytuacją, która ma jasne przepisy i czas trwania oraz nie godzi w podstawowe wolności. Tak się obecnie nie dzieje.

REKLAMA

Tu pojawia się pierwsza uwaga względem ograniczeń wprowadzanych w Polsce, które są ustanawiane poprzez rozporządzenia ministra zdrowia na mocy zwykłej ustawy dopiero co znowelizowanej. Nie wprowadza się stanu nadzwyczajnego, wbrew propagandzie władzy, nie dzieje się tak dlatego, że wiązało by się to z szeregiem dodatkowych obostrzeń. Już obecne zarządzenia przewidują cały katalog tych, które można wprowadzić w stanie klęski żywiołowej.

W przypadku ograniczeń wprowadzanych przez Prawo i Sprawiedliwość dla walki z koronawirusem należy pamiętać, że rozwiązania tymczasowe potrafią być najbardziej trwałe i wobec powszechnej akceptacji mogą pozostać z nami na zawsze. W przeciwieństwie do stanu nadzwyczajnego, który wprowadzany i przedłużany jest na określany czas, a po nim życie wraca do normy.

Kolejne obostrzenia ogłaszane przez ministra zdrowia krok po kroku mają jeden cel – sprawdzić jak daleko może posunąć się władza w odbieraniu wolności, argumentując to „dobrem obywateli”. A posunąć może się niestety bardzo daleko, bo nawet obecne absurdalne obostrzenia popierane są przez ponad 80 procent badanych.

Nowe obostrzenia Ministra Zdrowia

Pierwsze ograniczenia zostały wprowadzone w marcu i dotyczyły przede wszystkim zamknięcia miejsc spotkań dużej liczby osób, takich jak kina, restauracje czy obiekty sportowe. Odmienne podejście zastosowała Szwecja, która takich ograniczeń nie wprowadziła, a jak możemy dowiedzieć się z relacji mieszkańców królestwa klienci po prostu zachowują bezpieczną odległość w barach etc.

Nasi umiłowani przywódcy we wprowadzaniu ograniczeń posuwali się jednak coraz dalej, aż doszliśmy do obecnych absurdów. Takim absurdem było na przykład wprowadzenie nakazu zachowania 1,5 metra odległości między pracownikami, co w wielu miejscach pracy było niemożliwe do wprowadzenia.

Kolejnym przykładem niech będzie zakaz samodzielnego wychodzenia z domu dla osób, które nie ukończyły 18 roku życia. Przykłady sytuacji, w których to rozwiązanie jest bezsensowne można mnożyć. Nastolatek nie zrobi już zakupów dziadkom, to oni sami będą musieli się udać do sklepu, choć są w grupie ryzyka.

Nastolatek nie wyprowadzi psa na spacer, kiedy rodzice są na trwającej kilkanaście godzin zmianie w pracy. Nastolatek, uczeń technikum czy zawodówki, nie będzie mógł sam pójść na praktyki, których mu nie odwołano, ale będzie musiał być zaprowadzony przez rodziców.

Sypianie z żoną i bliski kontakt w domu również nie ma dla władzy znaczenia. Podczas spaceru na ulicy małżeństwo musi zachować 2 metry odległości. I rozwiązanie to brzmiałoby zabawnie, gdyby nie to, że posypały się już pierwsze mandaty za chodzenie zbyt blisko siebie.

W ogóle część obostrzeń można byłoby potraktować jako dobre rekomendacje. I wówczas nikt nie miał by o nie pretensji. W praktyce jednak to nowe nakazy i zakazy, o wątpliwej podstawie prawnej, za łamanie których przewidziano wysokie mandaty, a służby sięgają często po najwyższą możliwą stawkę.

Tak było w trakcie kuriozalnej interwencji Żandarmerii Wojskowej w Olsztynie. Tam upomniano mandatem dwóch mężczyzn myjących auta na myjni bezdotykowej, osoby czekające w kolejce zostały wylegitymowane i pouczone. Trudno doszukiwać się podstawy prawnej, funkcjonariusze posłużyli się więc artykułem 54 Kodeksu Wykroczeń, który daje im możliwość pełnej uznaniowości.

Inne polecenie rządowe mówi o tym, by opuszczać dom jedynie w przypadku ważnej potrzeby. Czym jest ważna potrzeba? To oczywiście nie zostało jasno określone, bo i nie ma takiej możliwości, i gdyby chodziło o rekomendację brzmiałoby to całkiem rozsądnie. Lecz także tu pojawiają się kolejne doniesienia o tym, że służby kontrolują jadących prywatnymi samochodami i pytają o cel podróży.

Rządzący zresztą już sami gubią się w zeznaniach i plączą w rekomendacjach. Jeszcze jakiś czas temu słyszeliśmy, że noszenie maseczek przez osoby zdrowe jest zupełnie bez sensu, a już niedługo możemy mieć nakaz ich używania.

Podczas poprzednich rekomendacji rządu słyszeliśmy, że można udawać się na spacery czy przejażdżki rowerowe, a nawet pojawiały się sugestie że są one wskazane o ile spacerujemy w małych grupach z zachowaniem środków ostrożności. Takie zachowanie zresztą polecają do dziś swoim obywatelom Czechy.

W Polsce jednak mądrość etapu się zmieniła i od początku kwietnia zamknięte zostały wszystkie parki, bulwary, a nawet…lasy. To kuriozalne rozwiązanie ciężko uzasadnić, a z całą pewnością doprowadzi do jeszcze większej frustracji społecznej. Przykłady te można mnożyć i mnożyć.

Co widać i czego nie widać

Polski rząd przyjął założenie totalnej izolacji, która co oczywiste nie może trwać zbyt długo. Minister zdrowia i premier liczą zatem na to, że uda się „przeczekać” okres pandemii i niedługo wrócić do normalnego życia, a zagrożenie nie będzie już obecne.

Takie rozwiązanie pokazuje z jak dużą naiwnością rządzony jest nasz kraj. Sami epidemiolodzy i eksperci, jak dr Jerzy Milewski mówią o tym, że metoda całkowitej izolacji jest błędna, a zagrożenie ze strony koronawirusa nie minie w ciągu kilku tygodni.

Zauważył to chyba zresztą sam minister zdrowia Łukasz Szumowski, który zaczyna nieśmiało wspominać o tym, że trzeba będzie zdjąć pewne ograniczenia nakładane na gospodarkę. Inną możliwą do przyjęcia przez rząd metodą walki z koronawirusem mogło być odizolowanie grup szczególnie narażonych oraz pozostawienie swobody działania pozostałym z zachowaniem środków ostrożności.

Takie rozwiązanie byłoby z pewnością lepsze, jeżeli przyjmiemy założenie, które zdaje się coraz bardziej prawdopodobne, że wirus pozostanie z nami na dłużej, a zachoruje na niego zdecydowana większość populacji, przy niewielkim odsetku zgonów. Gdyby ta wizja prezentowana przez coraz większą liczbę ekspertów okazała się prawdziwa, to obecny czas będzie można uznać za stracony.

Nasi przywódcy postanowili jednak pójść na totalną wojnę z koronawirusem, która – jeżeli pandemia szybko się nie skończy (a nic na to nie wskazuje) – skończy się totalną katastrofą. O ile nawet uda się znacząco zwolnić rozwój epidemii i ograniczyć liczbę chorych to skutki długofalowe będą opłakane.

Na pierwszą grupę tych skutków zwracają uwagę psycholodzy, którzy podkreślają, że czas długotrwałej kwarantanny i zamknięcia, źle wpływa na psychikę. Już widać pierwsze oznaki zwiększonej liczby osób z depresją. Proces ten będzie się nasilał z czasem, a także tym, jak będzie zwalniać gospodarka.

Już teraz kilkadziesiąt tysięcy firm zakończyło swoją działalność, a to oznacza kilkaset tysięcy osób, które zostały bez pracy. Spoglądając na dotychczasowe badania, które pokazywały, że Polacy praktycznie nie dysponują oszczędnościami, może to spowodować w bliskim czasie niepokoje społeczne.

Im dłużej będzie trwał okres zawieszenia, tym więcej firm, od których państwo na co dzień doi wysokie podatki, będzie miało problemy. O ile przetrwanie miesiąca czy dwóch może nie stanowić dla nich problemu z natury „być albo nie być”, o tyle kolejny trzeci czy czwarty okres może okazać się nie do przetrwania.

W tym czasie rząd rzuca przedsiębiorcom i pracownikom „betonowe koło ratunkowe”, które jest czysto propagandowym zagraniem, do których PiS nas przyzwyczaił przez ostatnie cztery lata. Tzw. tarcza antykryzysowa świetnie wpisuje się w strategię, którą niechcący zdradził premier Mateusz Morawiecki – jak największe wsparcie dla budżetu, jak najmniejsze dla przedsiębiorców.

Socjalistyczny rząd Prawa i Sprawiedliwości po raz kolejny dobrze trafia w mentalność zdecydowanej większości Polaków. Trzeba podkreślać, że wprowadzane rozwiązania nie są tymczasowe, ale pozostaną w naszym prawie na zawsze.

Milcząca zgoda wobec uznaniowych i bezpodstawnych działań aparatu władzy, przyznawana przez zdecydowaną większość, jedynie zwiększy jego apetyt. Metody przewidziane dla rozwiązania chwilowego kryzysu pozostaną już po jego przeminięciu, i nikt nie powinien mieć wątpliwości, że w przyszłości każda kolejna władza chętnie będzie z nich korzystać w coraz bardziej błahych sytuacjach.

„Ci, którzy oddają podstawową wolność za cenę tymczasowego bezpieczeństwa, nie zasługują ani na wolność, ani na bezpieczeństwo”

REKLAMA