Przegląd prasy. Po wirusie druga plaga. Uczniowie wciąż nie wiedzą, na czym stoją. Hulajnogi znikną z rynku?

Przegląd prasy. (Fot. AbsolutVision/Unsplash)
Przegląd prasy. (Fot. AbsolutVision/Unsplash)
REKLAMA

Polsce niedługo przyjdzie walczyć nie tylko z pandemią koronawirusa, ale i suszą. Zbliżają się egzaminy ósmoklasistów i maturzystów, a uczniowie wciąż nie wiedzą, na czym stoją. Co jeszcze ciekawego we wtorkowych dziennikach?

„DGP”: po wirusie przyjdzie druga plaga

Pandemia wstrzymała walkę z suszą. Tymczasem z problemem tym mamy do czynienia już praktycznie w całej Polsce – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.

Gazeta przypomina, że śniegu zimą nie było, a wiosna jest i pozostanie na razie sucha. „Zgodnie z prognozą sezonową IMGW padać ma dopiero w maju, zdecydowanie za późno dla rolników” – pisze dziennik.

REKLAMA

„DGP” podaje jednocześnie, że według ekspertów susza spowoduje pożary w lasach i drożyznę w sklepach.

Gazeta szacuje, że ceny mogą też podbić przymrozki, które przyszły po ciepłych dniach w lutym i marcu, po tym jak ruszyła wegetacja roślin, wykiełkowały nasiona, a drzewka owocowe puściły pąki.

„Sezon zimowy 2019/2020 był najcieplejszy od początku prowadzenia pomiarów meteorologicznych w Polsce” – dodaje Walijewski. Jak zaznacza, tak złej sytuacji hydrologicznej, jak na początku roku, nie było nigdy wcześniej.

Gazeta podkreśla, że pod koniec stycznia odnotowano rekordowo niski poziom wód powierzchniowych, bo aż 60 stacji wodowskazowych (12 proc. wszystkich) rejestrowało tzw. przepływ niżówkowy, wskazujący na suszę hydrologiczną.

„Jeszcze kilka tygodni temu nie chciałem przesądzać, czy susza będzie groźna, czy nie, bo liczyłem, że w marcu lub na początku kwietnia zacznie padać. Deszczu jednak cały czas nie ma i sytuacja w Polsce zaczyna wyglądać bardzo źle” – mówi w rozmowie z dziennikiem prof. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej.

Ocenia, że jeśli przez najbliższe dwa, dwa i pół tygodnia nie byłoby deszczu, to musimy się przygotować na to, że będzie dramat, bo gleba jest całkowicie nieprzygotowana na zasiewy.

„To będzie skutkować niskimi plonami i wysokimi cenami żywności” – prognozuje specjalista. „Musimy być też przygotowani na pożary w lasach” – zaznacza gazeta.

„Rzeczpospolita”: Ciągła niewiadoma w sprawie egzaminów

80 proc. Polaków uważa, że sprawdziany końcowe powinny być przesunięte w czasie. Apelują o to także ZNP i RPO – czytamy „Rzeczpospolitej”.

Jak pisze gazeta, Polacy nie chcą, by w okresie ryzyka związanego z epidemią koronawirusa odbywały się egzaminy ósmoklasistów ani maturalne. Z sondażu IBRiS przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” w dniach 3–4 kwietnia wynika, że tylko nieliczni respondenci uważają, że powinny się one odbyć w ustalonym terminie.

Według szkolnego kalendarza egzaminy na zakończenie ósmej klasy powinny rozpocząć się od 21 kwietnia, a maturalne – od 4 maja.

„Sytuacja jednak jest nadzwyczajna. Od 12 marca nauka w szkołach jest zawieszona. Zgodnie z obowiązującymi przepisami przerwa w stacjonarnych zajęciach (w szkołach realizowana jest nauka zdalna) potrwa do Wielkanocy” – dodaje.

Jak zaznacza dziennik, to oznacza, że teoretycznie nie ma przeszkód, by egzaminy przeprowadzić i nie trzeba ich przesuwać czy w ogóle z nich rezygnować.

„Tyle że niemal do ostatniej chwili uczniowie nie wiedzą, czy będą je pisali czy nie. Bo choć decyzji o tym, że szkoły będą zamknięte także po świętach, jeszcze nie ma, trudno spodziewać się, że uczniowie wrócą do placówek w momencie, gdy codziennie resort zdrowia informuje o blisko 500 nowych zakażeniach” – pisze gazeta.

„Dlatego też 53,2 proc. ankietowanych przez IBRiS uważa, że egzaminy powinny być zdecydowanie przełożone. A kolejnych 26,8 proc. jest zdania, że raczej powinno się je przełożyć. Blisko 16 proc. nie ma w tej sprawie zdania” – czytamy.

Z sondażu wynika także, że zwolenników egzaminów w kwietniu i maju jest niewielu. Za przeprowadzeniem ich w terminie opowiada się zaledwie 4,3 proc. ankietowanych. Wśród nich najwięcej jest osób między 18. a 29. rokiem życia – podano.

„DGP”: alimenty padły ofiarą kryzysu, komornicy są bezradni

Zaległości rosną. Jedni dłużnicy nie są w stanie płacić, bo stracili pracę, inni wykorzystują sytuację. Instytucjonalnych rozwiązań nie przewidziano.

„Współpracujemy z organizacjami samodzielnych rodziców, m.in. Stowarzyszeniem „Dla Naszych Dzieci” i Fundacją KiDs. Sygnały są jednoznaczne. Epidemia powoduje duży spadek wpływu alimentów nie tylko w egzekucji. Także tam, gdzie do tej pory były one regulowane osobiście” – mówi dziennikowi Andrzej Ritmann, rzecznik prasowy Izby Komorniczej w Łodzi.

„Nie ma dnia, by nie pisały do nas kobiety. Boją się, czy utrzymają pracę. Co gorsza, ojcowie ich dzieci zalegają z alimentami. I mają na to jedną odpowiedź: koronawirus” – dodaje w rozmowie z gazetą Katarzyna Stadnik z Fundacji KiDs.

„DGP” zastanawia się we wtorkowym wydaniu jaka jest skala problemu? „Komornik Robert Damski tylko w ostatnich dniach dostał kilkanaście wniosków od dłużników alimentacyjnych o treści: „W związku z trudną sytuacją proszę o niepobieranie ode mnie alimentów do lipca” – pisze „DGP”.

„To nieporozumienie. Nie jestem adresatem takiego wniosku, ja wykonuję wyrok” – tłumaczy gazecie Damski. Przypomina przy tym, że o zmianie zasądzonych alimentów może zdecydować sąd. Lub wierzyciel, jeśli zgodzi się, by egzekwować od dłużnika inne kwoty.

Gazeta wskazuje, że miernikiem sytuacji jest też liczba księgowań na koncie kancelarii komorniczej. Jak wyjaśnia, to m.in. kwoty z egzekucji z wynagrodzenia albo pieniądze, które przelewają sami dłużnicy.

„Przed wybuchem epidemii było ich ok. 500 w tygodniu. Teraz liczba spadła o połowę” – podkreśla w rozmowie z gazetą Damski.

Dziennik zauważa również, że osobną kwestią jest, czy i w jakiej skali dłużnicy alimentacyjni próbują wykorzystać tę sytuację.

„Istnieje, niestety, spora grupa uporczywych dłużników, którzy niezależnie od okoliczności nie chcą regulować zobowiązań wobec własnych dzieci” – mówi „DGP” Ritmann.

„Puls Biznesu”: Epidemia chwieje przetargami

Postępowania trwają, ale łatwo je zablokować, bo KIO zawiesiła rozpatrywanie odwołań. W dodatku wirus miesza w planach zamawiających – pisze „Puls Biznesu”.

Jak podaje gazeta, w związku z epidemią od połowy marca Krajowa Izba Odwoławcza działa w wyjątkowym trybie — nie rozpatruje odwołań wykonawców.

„Odrzuca je, jeśli zawierają błędy formalne lub w szczególnych przypadkach zgadza się na podpisanie umowy przed rozpatrzeniem odwołania” – zaznacza „PB”.

„Już od 12 marca dostawaliśmy pisma od pełnomocników, że nie chcą stawić się na rozprawach w KIO ze względu na bezpieczeństwo – własne i klientów. Podobnie jak cały system sądowniczy, nie jesteśmy w stanie zapewnić pełnego bezpieczeństwa stronom, pełnomocnikom, członkom KIO i pracownikom urzędu. Zawieszenie jawnych rozpraw stało się więc koniecznością” – wyjaśnia w rozmowie z gazetą Hubert Nowak, prezes Urzędu Zamówień Publicznych.

Zaznacza, że nie była to decyzja łatwa.

„Rozważaliśmy różne możliwości, np. rozpatrywanie odwołań tylko pisemnie (wówczas strony nie mogłyby się wypowiadać – red.), a także prowadzenie rozpraw zdalnych, czego jednak nie jesteśmy w stanie zapewnić. Mamy plan cyfryzacji urzędu i KIO, ale jest on rozpisany na lata i wymaga ogromnych nakładów finansowych” – dodaje prezes.

Gazeta wskazuje, że kumulacja odwołań rodzi obawę, że po zakończeniu epidemii sporo czasu zajmie odblokowanie postępowań. Szef UZP zapewnia jednak, że tak nie będzie.

„Kiedy sytuacja się unormuje, Krajowa Izba Odwoławcza będzie pracować, aby możliwie jak najszybciej rozpatrzyć wszystkie odwołania. Jako urząd zrobimy wszystko, co niezbędne, aby nadrobić zaległości. Przewidujemy trzy rozprawy dziennie w każdej z naszych siedmiu sal, dzięki czemu w okresie dwóch, trzech tygodni będziemy w stanie unormować sytuację” – mówi gazecie Nowak.

„DGP”: Wynajem dwóch kółek prawie się zatrzymał

Część graczy może zniknąć na zawsze. Większość dużych firm, które wypożyczają hulajnogi, zawiesiła działalność.

Gazeta zauważa, że w niezwykle popularnych do niedawna usługach współdzielenia środków transportu nastąpiło tąpnięcie.

„Powód? Miasta niemal zamarły. Mieszkańcy mogą się poruszać tylko w ściśle określonych celach” – wskazuje dziennik. Dodaje, że niebagatelne znaczenie ma też obawa, że pojazdu mógł wcześniej używać nosiciel COVID-19.

„Spośród wszystkich tzw. współdzielonych usług transportowych obecna sytuacja najbardziej uderza w operatorów elektrycznych hulajnóg. Popyt mógł spaść o ponad 90 proc.” – mówi w rozmowie z dziennikiem Adam Jędrzejewski, szef stowarzyszenia Mobilne Miasto.

Gazeta podaje, że w tej sytuacji większość dużych firm, które wypożyczają hulajnogi, zawiesiła działalność.

„Pod koniec marca w większości krajów, w tym w Polsce, tak zrobiły np. Lime i Bird (obie z USA), czy niemiecki Hive” – pisze „DGP”.

Jak podał dziennik, biznes hulajnogowy już przed pandemią koronawirusa nie był szczególnie intratny. Wszystko m.in. przez ograniczoną żywotność tych jednośladów.

„Według ekspertów w obecnej sytuacji zawieszenia działalności nawet na kilka miesięcy powrót nie będzie łatwy” – czytamy w gazecie.

„Można się spodziewać, że nie wszystkie podmioty przetrwają. Może też dochodzić do przejęć mniejszych graczy” – zaznacza w rozmowie z „DGP” Adam Jędrzejewski.

Źródło: PAP || NCzas.com

REKLAMA