Przegląd prasy. Bieg z przeszkodami po pieniądze na tarczę. Duda: wybory muszą się odbyć, bo będzie paraliż

Przegląd prasy. (Fot. AbsolutVision/Unsplash)
Przegląd prasy. (Fot. AbsolutVision/Unsplash)
REKLAMA

Rząd musi pożyczyć 100 miliardów złotych, by złagodzić wpływ pandemii koronawirusa na gospodarkę. Pandemia praktycznie nie ma wpływu na branżę budowlaną – stanęły zaledwie pojedyncze budowy. Andrzej Duda przekonuje, że wybory prezydenckie muszą odbyć się jak najszybciej. Co ciekawego w polskiej prasie w środę?

„DGP”: Bieg z przeszkodami po pieniądze na tarczę

Rząd nakłania bank centralny, żeby ten kupował obligacje bezpośrednio od Polskiego Funduszu Rozwoju. Bez tego może być problem z szybkim pozyskaniem pieniędzy na walkę z kryzysem – informuje w środę „Dziennik Gazeta Prawna”.

Jak podaje gazeta, jeszcze w tym roku rząd musi pożyczyć 100 mld zł, żeby złagodzić wpływ pandemii koronawirusa na gospodarkę. „Drugie tyle zamierza pozyskać z emisji obligacji PFR, który dostarczy firmom preferencyjne pożyczki (tzw. tarcza finansowa). Narodowy Bank Polski zapowiedział już skup rządowego długu z rynku wtórnego. Sęk w tym, że na ten sam kanał finansowania liczy PFR (będzie emitował obligacje z gwarancją Skarbu), a to już nie jest takie pewne” – czytamy.

REKLAMA

Dziennik donosi, że formalnie NBP nie finansuje rządowych wydatków, bo zabrania tego konstytucja. „Ale robi to pośrednio i pod hasłem zwiększania płynności sektora bankowego. Do tej pory skupił obligacje za ponad 50 mld zł. Z tego prawdopodobnie ok. 40 mld zł od państwowego BGK, któremu resort finansów sprzedaje papiery poza oficjalnymi aukcjami. Dzięki temu ministerstwo ma szybkie finansowanie z pominięciem rynku” – informuje „DGP”.

Mikołaj Raczyński z Noble Funds TFI ocenia, że niemożliwym jest, aby sektor bankowy w ciągu kilku miesięcy kupił obligacje PFR za 100 mld zł. „Upraszczając, to wydrenowałoby go ze wszystkich rezerw. Do tego PFR nie był do tej pory emitentem, nie wiadomo, czy jego papiery będą płynne” – wyjaśnia Raczyński.

„Puls Biznesu”: Budownictwo odporne na koronawirusa

Branża ma ponad 1,2 mld zł długu, ale generalnie trzyma się dobrze. Zaburzenia płynności grożą głównie podwykonawcom – pisze środowy „Puls Biznesu”.

Dziennik wskazuje na statystyki Głównego Inspektora Sanitarnego, z których wynika, że budownictwo to sektor polskiej gospodarki, w którym rozwój zakażeń COVID-19 jest najniższy.

„Jak wynika z cyklicznej ankiety przeprowadzonej przez Polski Związek Pracodawców Budownictwa (PZPB), ponad połowa firm z tej branży nie ma problemu z utrzymaniem płynności finansowej z powodu pandemii. Większość przedsiębiorców ma rezerwy gotówkowe. Wysokie ryzyko zaburzeń w płynności finansowej firm w najbliższych tygodniach może pojawić się wśród podwykonawców. To właśnie ich sytuacja została oceniona przez sektor budowlany jako zła” – czytamy.

Prezes Krajwego Rejestru Długów Adam Łacki wskazuje, że są to z reguły małe firmy, które nie mają dużego zaplecza finansowego. „To samo jest w budownictwie drogowym, w którym zadłużenie, też głównie wśród podwykonawców, rośnie od kilku lat. W kwietniu 2019 r. wynosiło 127,4 mln zł, a dwa lata temu nieco ponad 115 mln zł. Zawsze największym wierzycielem tych firm jest sektor finansowy, czyli banki, firmy leasingowe, pożyczkowe czy ubezpieczeniowe, ale także fundusze sekurytyzacyjne – wyjaśnia.

Jak podaje gazeta, budowlańcy na razie pracują normalnie. Zaledwie pojedyncze budowy zostały wstrzymane, a z opóźnieniem może zostać oddana mniej niż połowa inwestycji – co jest efektem braku wystarczającej liczby pracowników w branży. „Kiedy zamknięto granice, znaczna część pracowników musiała wrócić do domu, w większości na Ukrainę. Obecnie na placach budowy jest niewiele ponad połowa pracowników. To może prowadzić do opóźnień w realizacji projektów” – mówi ekspert Rzetelnej Firmy Andrzej Kulik.

„Puls Biznesu”: wirus szaleje w cennikach aut

Podwyżki w salonach aut – tylko w pierwszym kwartale ceny wzrosły o ponad 11 proc. Za nowy samochód trzeba było zapłacić średnio ponad 119 tys. zł – pisze w środowym wydaniu „Puls Biznesu”.

Gazeta podaje, że pandemia pogłębiła notowany od początku roku spadek popytu na nowe samochody osobowe w całej Europie.

„1 kw. zakończył się w UE wynikiem o ponad 25 proc. niższym od zanotowanego rok wcześniej, a marzec był słabszy aż o 55 proc. Wyniki kolejnych miesięcy będą z pewnością jeszcze gorsze. Liczba rejestracji nowych aut w kwietniu i maju może być na wybranych rynkach, w tym w Polsce, niższa nawet o 80 proc. w porównaniu z takim samym okresem 2019 r. Drastyczny spadek popytu spowodował obniżkę cen w salonach, ale nie zatrzyma ich wzrostu” – czytamy.

Prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar Wojciech Drzewiecki mówi, że atrakcyjne ceny samochodów można spotkać jedynie w wypadku pojazdów, które stoją już na placach dilerów czy importerów. „Mimo to sądzę, że dolny poziom cen został już osiągnięty. Dodatkowe obniżki cen wyprzedawanych aut będą należały do przeszłości” – zaznacza.

Jak informuje dziennik, nie tylko stan epidemii zaburzył tegoroczną „wyprzedaż rocznika” i mógł skłonić dilerów chcących pozbyć się aut z magazynów do rezygnacji z części marży – na tę sytuację wpłynął też kurs złotego wobec euro. „Importerzy rozliczają się w euro. Słabnący złoty oznacza podniesienie cen sprowadzanych nowych aut” – tłumaczy Drzewiecki.

Jego zdaniem pandemia nie ma wpływu na ceny aut w Europie. „Głównym czynnikiem są wyśrubowane normy emisji obowiązujące na naszym kontynencie i spodziewane kary związane z ich przekroczeniem. Część producentów już je wliczyła w ceny. Innym czynnikiem są koszty wynikające z konieczności, wymaganego europejskim prawem, wyposażania aut m.in. w systemy asystujące. Jeżeli dodamy do tego słabnący kurs złotego, spodziewany wzrost inflacji, ogromne straty wynikające z przestojów w produkcji, to mamy gotowy przepis na podwyżki” – wyjaśnia Wojciech Drzewiecki.

Andrzej Duda dla „Gazety Polskiej”: Bez wyborów kraj będzie w chaosie

„Wszyscy ci, którzy mówią, że wybory są groźne dla Polaków, powinni zrozumieć jak groźny jest brak wyborów, bo jego konsekwencją będzie paraliż państwa” – powiedział prezydent Andrzej Duda w wywiadzie opublikowanym w środę w tygodniku „Gazeta Polska”.

Andrzej Duda podkreślił, że „nieprzeprowadzenie wyborów prezydenckich byłoby bardzo poważnym naruszeniem zasad demokracji”.

„W obecnej sytuacji musimy mieć świadomość, że zapewnienie bezpieczeństwa państwu i obywatelom wymaga zachowania ciągłości władzy, a tego bez przeprowadzenia wyborów nie da się zrobić. To dziś powinno być podstawowym dążeniem wszystkich uczciwych polityków” – powiedział prezydent.

Zaznaczył, że konstytucja Polski nie zakazuje przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych.

„Można oczywiście dyskutować, czy głosowanie tradycyjne, przy zachowaniu reguły tzw. społecznego dystansu, zapewniałoby bezpieczeństwo obywatelom. W mojej ocenie propozycja głosowania korespondencyjnego wynika z troski o zdrowie wyborców. Pomysłodawcy chcą zminimalizować ryzyko podczas udziału w wyborach, przy zachowaniu wszystkich warunków przesądzających o ich demokratyczności” – powiedział.

Źródło: PAP/NCzas

REKLAMA