Fryzjerzy w podziemiu: „Musimy pracować nielegalnie, bo umrzemy z głodu. Klientów i kosmetyki mamy po znajomości

Fryzjer u Lecha Wałęsy. Foto: Facebook
Fryzjer u Lecha Wałęsy. Foto: Facebook
REKLAMA

W czasie zamrożenia gospodarki fryzjerzy musieli zejść do podziemia. Teraz opowiadają jak walczą o życie. Od marca nie działają zakłady fryzjerskie. To efekt decyzji rządu, który w ten sposób walczy z koronakryzysem.

Nie jest jednak wielką tajemnicą, że fryzjerzy zeszli do podziemia. O tym, że z ich usług korzysta wiele osób może przekonać się każdy, oglądający popularne programy śniadaniowe.

We Włoszech na schludnie ostrzyżonych mężczyzn i kobiety z zadbanymi włosami poluje nawet straż miejska. W ten sposób rozpoznaje klientów fryzjerskiego podziemia.

REKLAMA

A jak mają się oni w Polsce? Reporterzy „Super Expressu” przeprowadzili wywiad z jednym z fryzjerów, który musiał zejść do podziemia.

– W chwili kiedy zakłady zostały zamknięte dobrowolnie mieliśmy nadzieję, że potrwa to dwa tygodnie i wszystko wróci do normy. Jednak sytuacja przedłużyła, rząd zakazał nam wykonywania usług. Wiele salonów zaczęło upadać, zamykać działalności, zwalniać pracowników – mówi jeden z fryzjerów.

Jak wyjaśnia rozmówca tabloidu, klienci i klientki proszą fryzjerów, aby przyjechali do nich do domu. Fryzjerzy zgadzają się tylko na propozycje od osób, które znają – bo muszą za coś żyć.

– Bardzo często jest tak, że w branży fryzjerskiej mamy podstawę, która jest udokumentowana na umowie, a reszta naszej wypłaty to wyrobiony procent, z którego żyliśmy – wyjaśnia rozmówca „Super Expressu”.

Wielu fryzjerów na umowie ma najniższą krajową. Dlatego nawet jeśli otrzymują 100 proc. kwoty z umowy, to nie są z niej w stanie wyżyć.

Rozmówca gazety mówi wprost, że w czasie gospodarczego zamrożenia jego zarobki spadły o 3/4. Natomiast pytany o dostęp do farb do włosów, czy innych specyfików fryzjer przyznał, że wszystko jest uzupełniane dzięki prywatnym kontaktom.

Źródło: Super Express

REKLAMA