Obamagate. Coraz więcej dowodów na to, że Obama uczestniczył w spreparowaniu „rosyjskiej afery” przeciwko Trumpowi

Barack Obama. Foto: PAP/EPA
Barack Obama. Foto: PAP/EPA
REKLAMA

Coraz więcej dowodów wskazuje na zaangażowanie Baracka Husseina Obamy i jego administracji w spreparowanie fałszywych oskarżeń pod adresem obecnego prezydenta. Chodzi o rzekomą współpracę Trumpa z Rosjanami w celu wygrania wyborów prezydenckich.

Sprawa ciągnie się ponad 3 lata a teraz na jaw wychodzą nowe fakty potwierdzające, że cała afera związana z Rosjanami była spreparowana przez Demokratów i administrację Obamy. Ponad dwa lata trwało śledztwo prokuratora specjalnego Roberta Muellera, które zakończyło się niczym. Przynajmniej jeśli chodzi o samego Trumpa.

Mueller obrał sobie za cel niemal wszystkich współpracowników Trumpa z okresu kampanii wyborczej. Taktyka była prosta – znaleźć na kogoś cokolwiek i w zamian za łagodne potraktowanie wymusić zeznania obciążające Trumpa. Tak właśnie wpadł były szef sztabu Trumpa Paul Manafort, którego skazano za przestępstwa skarbowe, nie mające nic wspólnego z rosyjskim śledztwem

REKLAMA

Okazuje się teraz, że zastawiono też pułapkę na generała Michaela Flynna, który szykowany był na bardzo wysokie stanowisko w administracji Trumpa. Wojskowy miał okłamać FBI w sprawie swych kontaktów z Rosjanami, a to jest przestępstwem. To dotyczy okresu przejściowego – Obama był jeszcze prezydentem, ale Trump po wygranych wyborach szykował się już na objecie stanowiska.

Flynn zataił swą rozmowę telefoniczną z ambasadorem Rosji w USA Siergiejem Kislakiem. Generałowi postawiono więc zarzuty okłamania FBI. Ten przyznał się do winy. Dochodzenie trwało ponad trzy lata, aż Flynna postawiono w stan oskarżenia. Teraz jednak Departament Sprawiedliwości i prokuratura oddaliła zarzuty i zakończyła sprawę. Samo dochodzenie jednak całkowicie zrujnowała generała.

Już na początku podnoszono, że rozmowa Flynna z ambasadorem Rosji była czymś normalnym i oficjalnym. Czymś co roni prezydent elekt i jego przyszła administracja. Temu ma służyć okres przejściowy. Flynn odpytywany o swe kontakty z Rosjanami w sprawie rzekomej ich współpracy z Trumpem w czasie kampanii pominął rozmowę z Kislakiem. Uznał, że był to normalny kontakt przedstawiciela prezydenta elekta z reprezentantem innego państwa. To jednak stało się podstawą do oskarżeń pod jego adresem.

Teraz okazuje się, że cało przesłuchanie było tak zaaranżowane przez FBI, by go na jakimś kłamstwie złapać. Wojskowy mało biegły w takich sprawach zwyczajnie wpadł w zastawioną pułapkę. Co więcej z dokumentów, które teraz ujawnia administracja Trumpa wynika, że celem przesłuchania Flynna nie było żadne zdobycie wiedzy na temat rzekomej pomocy Rosjan dla Trumpa, ale skompromitowanie Flynna i zastraszenie go, tak by zeznawał przeciwko niemu. Rozważano dwie opcje – czy doprowadzić do wyrzucenia Flynna z zespołu Trumpa, czy też doprowadzić do oskarżenia. Wybrano to drugie. Wszystko to potwierdzają odtajniane teraz dokumenty.

Coraz więcej wskazuje na to, że o całej operacji zastawienia pułapki wiedzieli Obama i jego współpracownicy. Wszystko odbywała się za wiedzą, a co za tym idzie zgodą prezydenta, który kierował jeszcze służbami i administracją, ale już szykował się do przekazania Białego Domu Trumpowi.

Teraz pełniący obowiązki szefa Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Richard Grenell przekazał Departamentowi Sprawiedliwości kolejne odtajnione dokumenty dotyczące sprawy „rosyjskiej” z czasów kampanii prezydenckiej i okresu przejściowego. Wśród nich są nazwiska osób z administracji Obamy, które brały czynny udział we wszystkim co się z tą sprawą wiązało. Jak informuje stacja ABC wśród nich była doradca Obamy ds, bezpieczeństwa narodowego Susan Rice i ambasador USA przy ONZ Samatha Power. Ta ostania złożyła wnioski do służb o inwigilację 260 obywateli USA, którzy mieli być związani z rosyjską aferą. Teraz Power stwierdza, że owszem wnioski były, ale ktoś inny je złożył w „jej imieniu”

Na jaw wyszło również to , że sam Obama był doskonale poinformowany o rozmowie generała Flynna z Kislakiem. Dokumenty wskazują, że 5 stycznia 2017, a więc na 2 tygodnie przed zaprzysiężeniem Trumpa, w Gabinecie Owalnym Białego Domu odbyło się spotkanie Obamy z ówczesnym wiceprezydentem Joe Bidenem, ówczesnym dyrektorem CIA Johnem Brennanem, ówczesnym dyrektorem wywiadu narodowego Jamesem Clapperem i ówczesnym dyrektorem FBI Jamesem Comey. Gdy omawiano sprawę rozmowy Flynna z Kislakiem dyrektor FBI i doradczyni ds bezpieczeństwa Yates zostali poproszeni o opuszczenie spotkania. Yates zeznaje teraz, że była zdziwiona, iż Obama wiedział o rozmowie generała z ambasadorem.

Jeśli cokolwiek było niestosownego w tej rozmowie, to obowiązkiem Obamy było powiadomienie o tym prezydenta elekta. Tymczasem wszystkie kwestie przed nim zatajono i dalej montowano sprawę.

Donald Trump już teraz mówi o największej aferze w historii Waszyngtonu. Nazywa ją wprost Obamagate i twierdzi, że w ciągu kilku tygodni ujawnione zostaną inne wstrząsające fakty potwierdzające, iż cała „rosyjska afera” została spreparowana przez administrację Obamy, Demokratów i sztab wyborczy Hillary Clintom. Wątków jest kilkadziesiąt

Role się odwróciły. Przez ponad 2,5 roku prowadzono śledztwa przeciwko Trumpowi i jego współpracownikom. Teraz dochodzenia dotyczą tych, którzy je prowadzili i zlecali. Już teraz wiadomo, że gdyby Trump przegrał wybory, to całą sprawę „rosyjskiej współpracy” porzucono by. Prowadzono ja tylko po to, by pozbawić Trumpa prezydentury. Jednak cały wysiłek spalił na panewce i teraz to myśliwi są zwierzyna łowną.

REKLAMA