20 lat za niewinność. Za rzekome „zabójstwo” osoby, która jednak żyła. Wstrząsająca relacja Leszka Szymowskiego

Więzienie Fot. Pixabay
Więzienie Fot. Pixabay
REKLAMA

Dziennikarz współpracujący z „Najwyższym Czasem!”, Leszek Szymowski opisał wstrząsającą historię. Historię skazanego za morderstwo młodego człowieka. Sęk w tym, że rzekoma ofiara wciąż żyje. „Wiecie kto był ministrem sprawiedliwości w 2000 roku? I kto był jego zastępca? Dobrze zgadliście” – pisze autor. Zapraszamy do lektury.

Marcina (imię zmienione) poznałem w więzieniu na Białołęce. Odwiedzałem wpływowego gangstera – jedno z moich lepszych źródeł informacji i to on zasugerował mi spotkanie z Marcinem, bo – jak tłumaczył – to wstrząsająca historia człowieka skrzywdzonego przez wymiar sprawiedliwości.

Na początku traktowałem to z przymrużeniem oka – każdy w więzieniu uważa, że został skrzywdzony a czasu ma na tyle, że chętnie opowie o tym dziennikarzowi. W tym przypadku, gdy tą relację zweryfikowałem, włosy stanęły mi dęba na głowie. Historia, którą tu opiszę, jest jedną z bardziej wstrząsających, jakie słyszałem w życiu. Mówi to dziennikarz śledczy z kilkunastoletnim stażem pracy.

REKLAMA

Felerny obiad

Warszawa, rok 1999. Młody student UW Marcin je obiad w jednej z warszawskich restauracji. Nagle wpada do niej zakapturzony bandzior, strzela do innego klienta restauracji, ale nie trafia. Ucieka z miejsca i ślad po nim ginie. Wstrząśnięci strzelaniną ludzie uciekają z lokalu. Bezład, chaos, panika.

Przyjeżdża policja, zabezpiecza ślady. Marcin zeznaje jako świadek ale zeznaje krótko: niewiele widział, nie potrafi rozpoznać napastnika. Okazuje się, że policjanci nie są w stanie przesłuchać mężczyzny, który siedział w rogu sali, znanego z nazwiska właścicielowi lokalu. Nazwijmy go pan X. Zniknął po strzelaninie. Śledztwo toczy się w kierunku zabójstwa, choć nie ma dowodu, że zginął. Nie ma zwłok ani śladu po nim.

Dożywocie za rzekome zabójstwo

Po kilku tygodniach do Marcina wpadają o 6 rano policjanci. Prokurator stawia mu zarzut zabójstwa pana X. Zarzut oparty na zeznaniu „skruszonego” przestępcy, który nie był na miejscu ale „przypomniał sobie”, że „w środowisku przestępczym” mówi się, że za cyngiel pociągnął Marcin.

Potem rutynowo: solidny wpierdol na komendzie, wniosek o areszt, kilkuminutowe posiedzenie i Marcin ląduje w celi. Rok później sąd skazuje go na dożywocie, Sąd Apelacyjny podtrzymuje wyrok. Żadnych okoliczności łagodzących nie ma, choć Marcin nie miał wcześniej żadnego konfliktu z prawem ani żadnych powiązań z gangsterami a poza tym jednym zeznaniem nie ma żadnego innego dowodu.

Marcinowi łamie się życie, traci wszystko, jego rodzice nie wytrzymują psychicznie i umierają. On sam nie dostaje pozwolenia, aby iść na pogrzeb. Wspiera go siostra, która nie wierzy w jego winę. Ale niewiele może zrobić. Sama ledwo wiąże koniec z końcem. Mijają lata.

Pan X jednak żyje

Wiosna, rok 2006. Warszawska policja zatrzymuje samochód pędzący na dwupasmówce do Konstancina. Rutynowa kontrola, wydaje się, że wszystko skończy się na mandacie. Ale nie. Policjant podaje dyżurnemu przez radio dane kierowcy, w systemie odzywa się sygnał ostrzegawczy.

Chwilę później na rękach kierowcy zatrzaskują się kajdanki. Policjant zatrzymuje go i zabiera na komendę. Zarzut: podejrzenie sfałszowania dokumentu tożsamości. Dlaczego? Bo zatrzymany kierowca okazuje się panem X – tym właśnie, który miał być zabitym i za którego śmierć Marcin odsiaduje dożywocie.

Pan X składa przed zdumionymi policjantami relację. Jest mniej więcej taka: w dniu, kiedy doszło do strzelaniny, wyjeżdżał na stałe z Polski do USA. Odlatywał z Wiednia i miał tam jeszcze sprawy do załatwienia. Wyjechał wiec samochodem do Wiednia a celnicy na polsko – czeskiej granicy tego dnia puszczali kierowców bez kontroli.

Systemów informatycznych wtedy nie było takich jak teraz, Polska nie była w Unii. Pan X wrócił z USA tego dnia, gdy go zatrzymano przed Konstancinem za przekroczenie prędkości. Policjanci piszą notatkę i wysyłają do prokuratury? Co robi prokuratura? Nic.

Batalia z sądami

Policjanci zwalniają pana X a ten pędzi do sądu i składa wniosek o wgląd w akta. Przewodniczący wydziału nie wie co z tym zrobić. Formalnie pan X jest w sprawie pokrzywdzonym, powinien mieć wgląd w akta ale formalnie nie żyje a trup nie może składać wniosku. Wniosek widziałem w aktach na własne oczy. Byłaby to komedia gdyby nie stała za nią tragedia niewinnie skazanego człowieka.

Pan X interweniuje osobiście u prezesa sądu i u przewodniczącego wydziału. W końcu dostaje wgląd w akta. Lektura jest dla pana X szokująca. W końcu nie każdy ma okazje czytać urzędowe dokumenty na temat swojej śmierci gdy żyje i ma się dobrze. Tknięty ludzkimi uczuciami, pan X pisze list do Marcina i wszystko mu opisuje. Marcin przekazuje list swojej siostrze a ta szuka ostatnich pieniędzy na adwokata.

Sprawy podejmuje się za darmo adwokat Jacek Wasilewski – legenda polskiej palestry. W czasach PRL bronił opozycjonistów, bronił w słynnej „Aferze mięsnej”, gdzie skazano na śmierć Stanisława Wawrzeckiego. Pan mecenas wysyła do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną. Chce zwolnienia Marcina i ponownego procesu.

Sąd Najwyższy dopatruje się błędów formalnych, wysyła wezwanie do ich uzupełnienia. Schorowany 82-letni mecenas Wasilewski już nie zdąży z tym. Trafia do szpitala i umiera. Termin na uzupełnienie skargi przepada, Marcin pozostaje za kratkami. Drugą skargę próbuje wnieść pan X ale sąd mu nie pozwala. Nie jest stroną w sprawie.

Zwolnienie przedterminowe. Po 20 latach

W 2019 roku Marcin wyszedł z więzienia. Zwolniono go przedterminowo po 20 latach odsiadki. Sąd penitencjarny uznał, że dobrze rokuje, że nie powróci na drogę przestępstwa. O tym, że jego ofiara żyje ani słowa. Z więziennego funduszu dla osób zwalnianych dostał kilkadziesiąt złotych.

Z wynagrodzenia za pracę w więzieniu zaoszczędził jeszcze kilkaset złotych. Kupił sobie za to bilet do Anglii. Tam poszuka prostej pracy i spróbuje od nowa ułożyć sobie życie. Ma 41 lat w tym 20 spędzonych za niewinność w więzieniu.

Odwiozłem go na lotnisko w Modlinie. Wcześniej odwiedził na Cmentarzu na Wólce grób swoich rodziców. „Moja noga więcej nie postanie w tym ubeckim kraju” – powiedział mi na pożegnanie.

– Nie chcesz wystąpić o odszkodowanie? – zapytałem go.
– Nie – odpowiedział. – Mdli mnie na samą myśl, że miałbym stanąć przed tym sądem raz jeszcze.

Prokurator i sędzia mają się dobrze

Przeglądam akta sprawy. Sędzia, który skazał Marcina, jest dziś wielkim orędownikiem sędziowskiej niezawisłości, prokurator, który go oskarżał – cenionym autorytetem prawniczym. Policjanci, którzy go zbili na komendzie od dawna na emeryturach. „Skruszony”, który go obciążył od kilku lat jest poszukiwany. Prawdopodobnie nie żyje.

W tym wszystkim jest jeszcze jedno pytanie: jak to się stało, że w tej poszlakowej sprawie, śledczy „wyszli” na Marcina. Nie wiem ale mam swoją tezę i rękę daje sobie uciąć, że jest prawdziwa.

Oto niewyjaśniona sprawa psuła statystyki i trzeba było ją zamknąć. Pojawił się „skruszony” i kazano mu złożyć wyjaśnienia także do tej sprawy. Czemu wskazał na Marcina jako na zabójcę? Bo w aktach były jego dane, gdy tuż po zdarzeniu powiedział policjantom, że niewiele widział. Był więc na miejscu. W tamtych czasach było wielkie parcie na statystyki, nawet za cenę skazywania niewinnych. Wiecie kto był ministrem sprawiedliwości w 2000 roku? I kto był jego zastępca? Dobrze zgadliście.

Czemu o tym piszę? Z dwóch powodów. Bo jestem po lekturze książki Ewy Ornackiej o sprawie Arkadiusza Kraski.

Po drugie: bo właśnie dziś mija rok od momentu, kiedy zwolnionego za dobre sprawowanie Marcina odebrałem spod bramy więzienia w Białołęce i zawiozłem na lotnisko w Modlinie.

No i po trzecie: bo znowu w trakcie kolejnej awantury o Sąd Najwyższy słyszę bzdury o „niezawisłości”. I o tym jaki to wymiar sprawiedliwości dobry tylko politycy źli.

I chce mi się wymiotować.

REKLAMA