Brakuje miejsc w przedszkolach. Rodzice szykują pozwy, MEN umywa ręce

Dzieci w przedszkolu. Zdjęcie: Ozge Elif Kizil / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM Dostawca: PAP/Abaca
Obrazek ilustracyjny/Zdjęcie: Ozge Elif Kizil / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM Dostawca: PAP/Abaca
REKLAMA

Prywatne przedszkola w czasach pandemii nie są w stanie zagwarantować opieki nad dziećmi. Rodzice są oburzeni, że przez trzy miesiące płacili czesne, a teraz wielu z nich nie może korzystać z ułsug placówki. Grożą pozwami i żądaniem zwrotu pieniędzy.

Przedszkola formalnie zostały otwarte 6 maja. W pierwszym tygodniu wróciło do nich kilkadziesiąt tysięcy z 1,3 mln dzieci. Jednak liczba dzieci, które rodzice chcą posyłać do placówek rośnie. Teraz jest to już przeszło 145 tys.

Sytuacja jest szczególnie trudna w prywatnych placówkach. Rodzice bowiem nie chcą już płacić czesnego, które wynosi nawet 2 tys. zł miesięcznie. Muszą bowiem i tak zapewnić dzieciom opiekę we własnym zakresie. Część z nich przez ostatnie trzy miesiące płaciła za utrzymanie miejsca w przedszkolu. Teraz jednak rządowe restrykcje utrudniają powrót wszystkich dzieci do placówek.

REKLAMA

Rodzice są oburzeni tym, że przedszkola nie chciały obniżać opłat.

Skoro przedszkola nie obniżyły czesnego, zapowiedziałam, że od poniedziałku moje dziecko będzie uczęszczało na zajęcia. Nie interesują mnie żadne kryteria ani ograniczenia w przyjęciu, bo w umowie z placówką mam gwarancje świadczenia usług – mówiła cytowana przez „DGP” matka przedszkolaka z Warszawy.

Dyrektorzy zmuszeni do „selekcji”

Dyrektorzy z kolei liczyli, że rząd poluzuje obostrzenia.

Jak odmówić rodzicom, których pracodawca pod groźbą zwolnień wzywa do pracy? Limity w sklepach i kościołach zostały zniesione, mieliśmy nadzieję, że u nas będzie podobnie – mówiła dyrektor Niepublicznego Przedszkola Językowego Secret w Jastrzębiu Zdroju Katarzyna Wierzbińska.

Co więcej, do prywatnych przedszkoli dzwonią z pytaniem o miejsce rodzice dzieci z placówek samorządowych.

Przygotowuję kryteria naboru według wytycznych, ale rodziców pracujących w służbach mundurowych, medycznych i handlu mam ok. 15. Nie wiem, jakie więc kryteria mam wprowadzić dla pozostałych dzieci – przyznała dyrektor Niepublicznego Przedszkola Marchewka w Białymstoku Aneta Szoka.

Jak dodała, część rodziców zapowiada pozwy i żądania zwrotu czesnego za cały okres, jeśli w przedszkolu nie znajdzie się miejsce dla ich dzieci.

Jak informują właściciele przedszkoli, kuratorzy oświaty domagają się od nich podania liczby dzieci z każdego tygodnia. Te dane przekazywane są później do MEN. Resort nie pyta jednak, ilu przedszkolaków rodzice chcą wysłać do placówki w kolejnym tygodniu.

Ponadto w wytycznych nie uwzględniono też informacji, jak mają postępować niesamorządowe organy prowadzące placówki, jeśli liczba dzieci przekracza limit GIS.

Nie wiadomo, jak dokonywać „selekcji” dzieci, co zrobić z tymi, które nie mogą skorzystać z opieki w placówce oraz na kim spoczywa odpowiedzialność w przypadku wytoczenia przez rodziców powództwa – mówiła Beata Patoleta, pełnomocnik ponad 100 niepublicznych placówek oświatowych.

Prawnicy przyznają, że rodzicom, których dziecko nie zostanie przyjęte do przedszkola, będzie przysługiwało roszczenie odszkodowawcze. Rzecznik MEN, pytana przez DGP, zapewniła, że resort skierował do GIS prośbę o rozważenie zwiększenia limitu dzieci w grupie.

Chaos prawny

Eksperci wskazują jednak, że decyzje MEN są „nieprzemyślane i bezładne pod względem prawnym”. – Z jednej strony niby otwiera się przedszkola, a z drugiej wprowadza pozakonstytucyjne i mające bardzo słabe podstawy prawne wytyczne sanitarne co do ich funkcjonowania i nakazanie ich przestrzegania, czego nie przewiduje Prawo oświatowe – mówi Robert Kamionowski, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.

Jak wskazał Kamionowski, to państwo nakazuje placówkom odmawianie przyjęć dzieci. Zatem organy prowadzące i dyrektorzy nie mogą ponosić odpowiedzialności za brak miejsc dla chętnych.

Zdaniem prawnika, roszczenia powinien wypłacać Skarb Państwa. – Najbardziej odpowiednim adresatem wydaje się minister edukacji narodowej. Oczywiście właściciele placówek również narażają się na pozwy, ale nie wyobrażam sobie, aby mieli za to finansowo odpowiadać. A kto pokryje ich straty, gdy rodzice nieprzyjętych dzieci odmówią opłaty czesnego? Zgodnie z zasadami prawa cywilnego powinien to być Skarb Państwa – mówił.

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

REKLAMA