Urzędnicy mieli udział przy wypadku warszawskiego autobusu? Prokurator powinien zająć się wstawioną zaporą

Tragiczny wypadek na moście Grota-Roweckiego w Warszawie.
Tragiczny wypadek na moście Grota-Roweckiego w Warszawie. (Fot. Twitter/screen)
REKLAMA

Wypadek autobusu warszawskiego ZTM, w którym zginęła jedna osoba, a kilkanaście zostało rannych, wstrząsnął całą Polską. Kiedy na jaw wyszło, że kierowca był pod wpływem narkotyków opinia publiczna – słusznie – uznała go za winnego. Odurzony przekroczył prędkość i przebił zaporę na moście Grota-Roweckiego. Według dr hab. Roberta Gwiazdowskiego prokurator poza prowadzącym pojazd powinien zainteresować się też działaniami urzędników stołecznego ratusz. Dlaczego?

„Prawdziwą przyczyną wielu wypadków poza głupotą kierowców jest głupota urzędników.
'Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu’. O nadgorliwości urzędników, którzy na złość kierowcom wybudowali zaporę na moście Grota-Roweckiego w Warszawie, pisałem w 'Rzepie’ w marcu 2017 roku” –
przypomniał Gwiazdowski.

Dalej zgodził się z dwiema oczywistymi przyczynami wypadku – kierowca pod wpływem narkotyków i przekroczenie prędkości. Dodał też trzecią i polecił prokuratorowi, żeby jej też się przyjrzał. Na co wskazał Gwiazdowski?

REKLAMA

„Tej wcinającej się w pas jezdni betonowo-stalowej zapory w ogóle nie powinno być! Kiedyś jej nie było. Przy okazji przebudowy mostu sfrustrowani urzędnicy postanowili przy pomocy betonu i stali wymusić na kierowcach pożądane przez siebie (nie wiadomo czemu) zachowanie, którego nie wymusili przy pomocy farby” – napisał.

Doktor prawa przypomniał, że przed przebudową było bezpieczniej. Wtedy jadąc prawym pasem w kierunku zachodnim kierowcy dojeżdżali do zjazdów na Wisłostradę. Mogli skręcić najpierw w prawo, żeby pojechać na północ, albo kilkanaście metrów dalej wjechać na łuk w lewo, po którym jechało się na południe, czyli do centrum.

„Kilka metrów pasa jezdni pomiędzy jednym a drugim ślimakiem zostało kiedyś zamalowane znakami poziomymi (P-21 – powierzchnia wyłączona). Dlaczego? Nikt nie wiedział. I nikt z jadących na południe nic sobie z tego nie robił. Jechał prawym pasem, mijał zjazd na północ na Gdańsk, przejeżdżał przez odcinek zamalowany i wjeżdżał na ślimak prowadzący do centrum. Jakaż musiała być frustracja urzędników, których kierowcy tak ostentacyjnie ignorowali. Drogowcy malujący pasy poziome na jezdni po jakimś czasie przestali nawet ten znak odnawiać” – opisuje Gwiazdowski.

Urzędnicy jednak nie odpuścili i przebudowę mostu wykorzystali do postawienia na swoim. Tym razem wybrali rozwiązanie bezkompromisowe.

„Umieścili zaporę rozdzielającą klinem, i to ostrym, jeden zjazd od drugiego. Pisałem o tym, bo ci, którzy jeżdżą do centrum, nie mogli jechać do końca pasem prawym. Musieli się wcześniej wbić na pas środkowy, co tamowało ruch na dwóch pasach jednocześnie, po to tylko, aby po kilkunastu metrach znowu zmieniać pas” – kończy Gwiazdowski.

REKLAMA