
Śmierć kliniczna to zjawisko dość powszechne, ciężko znaleźć kogoś kto nie zna znaczenia tego terminu. Poświęcono mu wiele książek, programów czy prac naukowych. Jak się okazuje po jednym z wypadków swoje ciało opuścił polski kierowca rajdowy Leszek Kuzaj. O doświadczeniu opowiedział magazynowi „Viva”.
– Tak poważnie światło gasło mi trzy razy. A raz to tak, że byłem w innym świecie. To wydarzyło się osiem lat temu podczas rajdu na Dolnym Śląsku. Było zimno, bo to już była jesień. (…) Podczas odcinka specjalnego uderzyłem w drzewo moją stroną. Pamiętam, że wyszedłem z auta, stałem na drodze, nic nie jechało. Zrobiło mi się bardzo ciepło i błogo. To była bardzo przyjemna chwila, chociaż byłem zdezorientowany. Wiedziałem jednak, że miałem wypadek – opowiedział Kuzaj, który zaznaczył, że to wyglądało w ten sposób tylko z jego perspektywy.
Później obejrzał film nagrany przez jednego z kibiców, na którym widać, że kierowca nie wysiadł z samochodu. Przeciwnie, służby ratunkowe długo próbowały go wyciągnąć. Był też reanimowany przez pilota, a przytomność odzyskał w karetce.
Kuzaj opowiedział też o traumatycznym doświadczeniu sprzed 12 lat, kiedy podczas wypadku w Czechach zginęło dwóch kibiców.
– Często myślę o tym, co się wydarzyło. A gdybym pojechał wolnej? Ale nie pojechałem. Tam, w Czechach nastąpił splot nieszczęśliwych okoliczności. Na zakręcie, na którym zdarzył się wypadek, rozlany był olej. Nie wiedziałem o tym. Nie wiedziałem też, że widzowie przenieśli się w niedozwolone miejsce, żeby zobaczyć mój przejazd. (…) Zrobiłem ruch, by nie uderzyć z prędkością 170 km na godzinę w słup energetyczny. Wpadłem w ludzi. Gdybym wiedział, że oni tam są… Nie wiedziałem – powiedział Kuzaj.