
We wtorek Andrzej Duda odebrał uchwałę PKW o wyborze na prezydenta. Kiedy przemawiał, nagle jego wystąpienie przerwało wejście na salę spóźnionego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. – To się nie powinno stać, to brak szacunku dla głowy państwa – powiedział „Faktowi” dr Janusz Sibora, znawca protokołu dyplomatycznego.
Uroczystość odbywała się na Placu Zamkowym, było już piętnaście minut od jej rozpoczęcia i wtedy na sali pojawił się Kaczyński. Duda widząc nowego gościa najpierw zwolnił swoje przemówienie, a później na moment je przerwał. Kiedy prezes rozsiadł się w krześle, prezydent wrócił do wystąpienia.
– W sytuacji, w której przemawia prezydent, a ktoś się spóźnia, to obojętnie, kim by ta osoba nie była, nie wolno wchodzić. To kwestia szacunku dla urzędu – tłumaczył dr Janusz Sibora, historyk dyplomacji i znawca protokołu dyplomatycznego.
Jego zdaniem błąd popełnili też organizatorzy, którzy nie powinni byli wpuścić spóźnialskiego. – To jest najważniejsza rzecz tego wieczoru i nie wolno tego przerywać – wyjaśnił. Stwierdził też, że sam Kaczyński powinien odpuścić i nie wchodzić na salę, żeby nie robić zamieszania.
– Niezależnie od tego, kim by nie była – czy szefem dyplomacji, czy szeregowym posłem. Są pewne święte miejsca i święte zasady – dodał.
Historyk ocenia to zachowanie jako brak szacunku dla prezydenta RP, ale prezes być może zrobił to specjalnie, żeby podkreślić swoją władzę. – Jarosław Kaczyński pokazuje jasno: mi takie rzeczy wolno robić.
Współpracownicy prezesa tłumaczyli wpadkę korkami w Warszawie. Można byłoby uznać takie argumenty, ale jak wytłumaczyć fakt, że spóźnialski wyszedł przed czasem bez pożegnania i złożenia gratulacji? – Kaczyński doskonale wie, że i spóźnienie, i wcześniejsze wyjście to rzecz niewłaściwa. To była forma manifestacji politycznej – zauważył historyk.