9 sierpnia 2020 roku, to jeden z najważniejszych politycznych dni w naszej części Europy. Wybory prezydenckie na Białorusi ważne są nie tylko w kraju ze stolicą w Mińsku, ale także w Polsce. Jaki wybór mają Białorusini i dlaczego „Europa” usilnie stara się obalić Aleksandra Łukaszenkę?
„Społeczeństwo zmotywowane do zmian. Wybór pomiędzy nowoczesnością i demokracją, a totalitaryzmem…” – dokładnie taki obraz sytuacji politycznej na Białorusi otrzymujemy. Dziwnym trafem, te same zdania słyszeliśmy w niemieckich mediach, gdy odbywała się kampania wyborcza w Polsce, ale to akurat temat na inny artykuł.
Na samym początku trzeba bowiem jednoznacznie określić, kto odpowiada za „obraz” Białorusi w polskich i zachodnio-europejskich mediach. Otóż tym „dostarczycielem” jest telewizja Biełsat, finansowana z POLSKIEGO budżetu. Tak, ludzie którzy odpowiadają za telewizję i portal opłacani są z naszych podatków. Nasuwa się zatem pytanie, czy jeśli mamy tam „swoim ludzi” to czy działają oni na naszą korzyść? Zdecydowanie NIE!
Co zrobiła telewizja Biełsat w kontekście przygotowania „Europy” do wyborów prezydenckich na Białorusi? Otóż poprowadziła propagandę tak, aby zbudować wrażenie społeczeństwa stłamszonego, okradzionego z godności. Co jest jedyną nadzieją Białorusinów na poprawę sytuacji? Swietłana Tichanowska.
Co oznacza wyborów Tichanowskiej?
„Eksperci” siedzący za biurkami swoich pięknych gabinetów powiedzą, że scenariusze są dwa i zależą od nastrojów społecznych. Ja, zwykły obserwator, twierdzę, że scenariusz jest jeden i to fatalny w swoich skutkach.
Otóż warto tu przypomnieć, że Tichanowska od samego początku swojej „politycznej kariery” podkreślała, że doprowadzi do nowych wyborów. Tak! Dobrze przeczytaliście. Swietłana Tichanowska to kandydatka w wyborach na prezydenta, która podkreśla, że nie chce tej funkcji sprawować.
Zatem wygrana Tichanowskiej, co faktycznie nie ma szans się wydarzyć, byłaby zaledwie początkiem kolejnych walk o władzę. I tutaj pojawia się jeden kluczowy element, który „eksperci” omijają szerokim łukiem – Kreml.
Jeśli komuś się wydaje, że Władimirowi Putinowi i politykom ze wspomnianego Kremla zależy na zwycięstwie Łukaszenki, to musi być po prostu głupi. Nie od dziś wiadomo, że obecny prezydent Białorusi jest solą w oku, którą od dawna Rosjanie starają się wymyć, jednak nie jest to tak proste, jakby się mogło wydawać.
Rozpisanie nowych wyborów, przy jednoczesnych protestach społecznych, doprowadzi do wprowadzenia kremlowskiego kandydata, który niemal natychmiast stanie się zdecydowanym faworytem do zwycięstwa. Warto bowiem pamiętać, że Białoruś, tak jak Ukraina jest społeczeństwem mocno podzielonym. Choć wspominany już Biełsat stara się nam opowiadać o europejskich ambicjach młodego pokolenia, to jednak znaczna i bardzo wpływowa część społeczeństwa jest zwolennikiem integracji z Rosją. Dlaczego? Bo dla nich to jest ta „Unia”, którą obiecywano nam w 2003 i 2004 roku. Białorusini w Moskwie czy Petersburgu widzą biznes, pieniądze i „nowoczesny świat”.
Ów kremlowski kandydat po swojej swojej stronie miałby zatem 3 bardzo ważne elementy kampanii: ogromne pieniądze, media i urzędników. Według statystyk blisko 25% społeczeństwa na Białorusi jest powiązane z aparatem państwowym, a to blisko 2.5 mln wyborców, którzy doskonale będą sobie zdawać sprawę, że teraz trzeba będzie przestawić przysłowiową wajchę w stronę wschodu.
Taka sama sytuacja będzie dotyczyła mediów. Te od 26 lat są zależne od Łukaszenki, a zatem rewolucja byłaby dla nich jednoznaczna z utratą pracy i społecznym napiętnowaniem. Co zrobić, żeby nie stracić ciepłej posadki, wystarczy tak jak urzędnicy odwrócić się na wschód.
Przegrana Łukaszenki to śmierć…
Zapewne część z czytających pamięta, że kilka miesięcy temu głośno mówiło się o tzw. ZBiRze, czyli Związku Białorusi i Rosji. Oczywiście, media opowiadały o współpracy gospodarczej, czy też transportowej, ale mówiąc wprost, na mapie miało pojawić się nowe państwo, które swoją centralę władzy miałoby w Moskwie.
Co zatem stało się, że ZBiR nie powstał? Pracę nad projektem zablokował Aleksander Łukaszenka, który bardzo sprytnie, najpierw przeciągał decyzję, a później zaczął znajdować kolejne „warunki”, które Rosja miała spełnić, aby doszło do podpisania porozumienia.
Przegrana Aleksandra Łukaszenki oznaczałaby natychmiastowy powrót do planu powstania ZBiR’u, który zostałby poparty przez dużą część społeczeństwa od Mińska na wschód. O tym jakie to miałby konsekwencje dla Polski, chyba nie muszę mówić, wystarczy wyobrazić sobie, że zamiast niezależnej Białorusi przy naszej granicy pojawiłaby się faktycznie Rosja.
Marcin J. Orłowski