Z cyklu: legendy ruchu Black Lives Matter. Kim jest Muhiyidin Moye?

Ruch BLM znów daje o sobie znać, tym razem w Dublinie. Fot. Frankie Fouganthin, CC BY-SA 4.0, Wikipedia
Ruch BLM znów daje o sobie znać, tym razem w Dublinie. Fot. Frankie Fouganthin, CC BY-SA 4.0, Wikipedia
REKLAMA

Muhiyidin Moye, wschodząca gwiazda ruchu Black Lives Matter. Na tyle istotna, że jeśli zajrzymy w amerykańską wikipedią i zakładkę ,,Ludzie związani z BLM”, Moye widnieje na liście jako jedno z zaledwie 33 nazwisk bezpośrednio kojarzonych z tym ruchem, obok trzech marksistek założycielek, o których już w swoich tekstach pisałem.

Muhiyidin ma piękne pochodzenie – jego tatko był wyznawcą separatystycznego ruchu religijnego ,,Naród Islamu”, określanego przez oficjalne źródła jako ,,radykalny czarny nacjonalizm”. Cytuję za wikipedią: ,,Czarni Muzułmanie uznali, że przyjęcie islamu i odseparowanie się od białych stanowi jedyny sposób obrony czarnych przed rasizmem. E. Muhammad głosił rychły kres dominacji rasy białej w Stanach Zjednoczonych i powstanie „czarnego narodu wybranego”.

Z takiego środowiska wywodzi się wspomniany pan Moye, dzisiejsza ikona ,,antyrasistowskiego” (czyli rasistowskiego wobec białych) ruchu BLM. Bohater tego tekstu ma na koncie szereg publicznych wystąpień i wyjątkowo brawurowych wypowiedzi, ale na ustach świata, za pośrednictwem największych mediów, znalazł się tylko raz. No dobra, dwa razy, ale do tego za chwilę dojdziemy. Swoje pięć minut sławy miał pan Moye dzięki brawurowej akcji, podczas której, w czasie telewizyjnej transmisji na żywo, przeskoczył policyjne barykady i zaatakował… flagę. A konkretnie: flagę Skonfederowanych Stanów Ameryki, którą środowiska lewicowe i murzyńskie traktują jako symbol rasizmu, opresji i dyskryminacji. Panu Moye nie udało się wyrwać tej flagi z rąk demonstranta, i na oczach kamer został spacyfikowany przez policję.

REKLAMA

Moye znany był zresztą z walki przeciwko policji i policyjnej brutalności. Pięknie zapowiadającą się karierę w świecie lewactwa, przerwała kula nienawiści, wystrzelona z pistoletu pewnego napastnika (akcja miała miejsce 2 lata temu). Wezwany na miejsce zdarzenia oficer policji znalazł Muhiyidina leżącego, trzymającego się za udo i proszącego o pomoc. Medycyna jednak okazała się bezradna – 33-letni Moye wykrwawił się w szpitalu. Po informacji o jego śmierci, aktywiści zebrali się pod szpitalem, gromko skandując jedno hasło: ,,BLACK LIVES MATTER”.

I już prawie lewica miałaby swojego męczennika za sprawę, już prawie miałaby paliwo na całe lata propagandy o mniejszości afroamerykańskiej uciskanej przez większość euroamerykańską, gdyby nie jeden drobny detalik. Skandowane hasło ,,Black Lives Matter” brzmiałoby o wiele mocniej, dosadniej i bardziej wyraziście, gdyby Moye został zamordowany przez jakiegoś białego rasistę. A nie przez Roosevelta Iglusa. Czarnego jak noc po ciężkim dniu.

A skoro czarny aktywista został zamordowany przez Murzyna, który najwyraźniej ma swoja zastrzeżenia do teorii, że ,,Black Lives Matter” (a policja podejrzewa nawet, że przebywający na przepustce Iglus zastrzelił go… przez przypadek, myląc go z kimś innym) – to w polskich mediach nie znalazłem o tej sprawie nawet drobnej wzmianki. Nie pasowała do koncepcji.

REKLAMA