Kolejna ofiara koronapaniki. Nie został przyjęty na oddział i zmarł. „Zostawili mojego brata na betonie i kazali czekać”

Szpital, SOR. koronawirus
Szpitalny Oddział Ratunkowy - zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
REKLAMA

Kolejna ofiara mniemanej pandemii koronawirusa, która jednak nie zmarła zakażona COVID-19, ale dlatego, iż w dobie specjalnych procedur nie dostała pomocy. Pana Dariusza mimo nawrotów ataku padaczki zostawiono na kilka godzin przed izbą przyjąć.

Do tragicznego w skutkach zdarzenia doszło w piątek 11 września. Mężczyzna dostał ataku padaczki po odstawieniu alkoholu, jednak nie udzielono mu pomocy. Czekając na pomoc, po kolejnych atakach, mężczyzna dostał jedynie zastrzyk z relanium.

Kazano czekać na zewnątrz

Pan Dariusz zgłosił się na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Gdyni, gdzie poinformowano go, iż musi udać się na Oddział Leczenia Alkoholowych Zespołów Abstynencyjnych. – Na SOR-ze powiedziano nam, że od nich takiego skierowania nie dostaniemy, więc poszliśmy prywatnie do lekarza – relacjonuje siostra zmarłego mężczyzny.

REKLAMA

Ze skierowaniem około godz. 16 przyjechaliśmy na Srebrzysko. Tam nie zostaliśmy wpuszczeni do środka, kazano nam czekać. Rozumiem, że w czasie pandemii są specjalne procedury, jednak po godzinie oczekiwania brat zaczął się gorzej czuć, nagle zesztywniał i upadł na ziemię, uderzając głową w beton – dodaje w rozmowie z portalem trojmiasto.pl.

W tym momencie wezwała pomoc, a ratownik który przybył na miejsce jedynie pobieżnie obejrzał pana Dariusza i kazał mu dalej czekać na ławce przed oddziałem. – Pokazałam ratownikowi krwiaka, który powstał po upadku, ten jednak spojrzał i nie powiedział nic – opowiada pani Brygida.

Kolejne ataki

Kilka minut później nastąpił trzeci atak padaczki, zdążyłam go złapać, żeby nie spadł z ławki, zsunęłam brata na ziemię i wołałam o pomoc – relacjonuje dalej. Jak dodaje po tym zdarzeniu na miejsce znów przybyli ratownicy medyczni, którzy „zostawili brata na betonie i znów kazali czekać”.

Dopiero kolejny, trzeci, atak był powodem, dla którego ratownicy zdecydowali się na przeciągnięcie mężczyzny do środka pomieszczenia, gdzie ułożono go na podłodze. Podano mu także dożylnie relanium i to była ostatnia pomoc, jaką mężczyzna otrzymał.

Błagałam, żeby chociaż po tym upadku zmierzyli mu ciśnienie. Jak się okazało, wynosiło 240/120, znów podano relanium dożylnie. Dopiero kiedy powiedziałam, że brat zaczyna sinieć, to stwierdzono, że trzeba wezwać pogotowie – opowiada pani Brygida.

Za późno na pomoc

To jednak nie był koniec problemów, bowiem wezwanie pogotowia także nie okazało się łatwym zadaniem. To odmówiło przysłania karetki tłumacząc to tym, że szpital, w którym znajdował się mężczyzna ma swój transport sanitarny. Szpital jednak stwierdził, że takiej możliwości nie ma.

Po kilku godzinach od uderzenia w głowę przyjechała karetka, brat w bardzo ciężkim stanie został przyjęty w Klinicznym Oddziale Ratunkowym w Gdańsku – opowiada siostra mężczyzny. Okazało się, że pan Dariusz miał już krwiaka przymózgowego, bardzo duży obrzęk mózgu i zbyt długo czekał na pomoc, by ta była skuteczna. Od momentu przyjęcia na oddział jego szanse na przeżycie oceniano na niewielkie.

Procedury i jeszcze więcej procedur

Szpital tłumaczy się procedurami, które obowiązują w związku z mniemaną pandemią koronawirusa. Z wyjaśnień personelu, a także dokumentacji wynika, iż na udzielenie pomocy mężczyzna czekał przez godzinę.

Każdy pacjent przyjmowany jest w Izbie Przyjęć pojedynczo i podlega procedurze zebrania wywiadu epidemiologicznego, badaniu wstępnemu, pobraniu wymazu w kierunku SARS-CoV-2 – czytamy w oświadczeniu. Jak dodano obecne procedury wymagają dodatkowego bardzo dokładnego dezynfekowania pomieszczeń po każdym z pacjentów, co opóźnia przyjmowanie kolejnych osób.

Szpital wyjaśnia także, że w czasie zgłoszenia pana Dariusza na SOR zostały przywiezione także dwie inne osoby, agresywne, którym towarzyszyła policja. Konieczne było zastosowanie środków przymusu bezpośredniego, co miało dodatkowo wydłużyć czas obsłużenia jednego pacjenta.

Dodatkowo podkreślono, że przy braku poprawy stanu pacjenta podejmowano kilkukrotnie próby wezwania karetki pogotowia, które jednak były nieskuteczne. Wydaje się jednak, iż czas między zapewnieniem transportu nie był aż tak długi, gdyż mężczyznę o 17.40 przeniesiono do Izby Przyjęć, później nastąpił jeszcze jeden atak (nie podano dokładnego czasu), a karetka została wysłana o 18.30.

Po godz. 19 nieprzytomnego pacjenta przekazano ZRM. WSP w Gdańsku dysponuje jedynie karetką transportową, służącą wyłącznie do planowych przewozów pacjentów w stanie stabilnym – wyjaśnia szpital. Jak dodano pojazd posiadanych przez nich nie jest odpowiedni do transportu pacjentów w stanie zagrożenia życia. Sprawą zajmie się teraz prokuratura.

Źródło: trojmiasto.pl/nczas.com

REKLAMA