Były dyrektor naukowy giganta farmaceutycznego Pfizer, dr Mike Yeadon mówi o tym, że gdyby nie media, moglibyśmy uznać, że „pandemia się skończyła”. Jego zdaniem „fałszywie dodatnie” testy wykorzystywane są do kreowania drugiej fali koronawirusa, o której mówi się obecnie w państwach Europy Zachodniej.
Dr Mike Yeadon, były wiceprezes i dyrektor naukowy firmy Pfizer, mówi że połowa lub nawet „prawie wszystkie” testy na obecność COVID-19 są fałszywie dodatnie. Dr Yeadon dodaje również, że próg tzw. odporności stadnej może być znacznie niższy niż wcześniej sądzono i mógł już zostać osiągnięty.
„Pandemia zasadniczo się skończyła”
Dr Yeadon powiedział w wywiadzie, że biorąc pod uwagę „kształt” wszystkich ważnych wskaźników światowej pandemii, takich jak hospitalizacje, wykorzystanie respiratorów czy liczbę zgonów, „pandemia zasadniczo się skończyła”.
– Gdyby nie dane testowe, które cały czas dostajesz z telewizora, słusznie doszedłbyś do wniosku, że pandemia się skończyła, ponieważ nic się nie wydarzyło – mówił dr Yeadon. – Oczywiście ludzie trafiają do szpitala, wkraczamy w jesienny sezon grypowy, ale nie ma badań naukowych, które sugerowałyby, że powinna nastąpić druga fala.
Zaskakująco podobne krzywe
We wrześniu dr Yeadon, oraz dwóch innych autorów – prof. Paul Kirkham i epidemiolog Barry Thomas – opublikowali swe badania na temat „Na ile prawdopodobna jest druga fala?”. Napisali w nich m.in., że:
Powszechnie zaobserwowano, że we wszystkich krajach w Europie i kilku stanach USA z dużą liczbą zakażeń, kształt krzywych dziennych zgonów jest podobny do naszego w Wielkiej Brytanii. Wiele z tych krzywych jest nie tylko podobnych, ale można je wręcz na siebie nałożyć.
– Z danych dla Wielkiej Brytanii, Szwecji, Stanów Zjednoczonych i całego świata można zauważyć, że we wszystkich przypadkach liczba zgonów wzrastała od marca do połowy lub końca kwietnia, a następnie zaczęła się zmniejszać, wypłaszczyła się i trwa do dziś – dodano.
Bardzo wysoka przeżywalność
– Wskaźnik przeżywalności COVID-19 został podniesiony od maja do 99,8% infekcji. Jest to zbliżone do zwykłej grypy, której współczynnik przeżycia wynosi 99,9% – podkreślono. – Chociaż COVID-19 może mieć poważne następstwa, podobnie jak grypa lub każda choroba układu oddechowego, to obecny wskaźnik przeżywalności jest znacznie wyższy niż początkowe ponure przypuszczenia w marcu i kwietniu.
Dr Yeadon wskazał, że COVID-19 jest nowością tylko w tym sensie, że jest nowym typem koronawirusa. Przypomniał też, iż obecnie istnieją cztery szczepy koronawirusa, które swobodnie krążą w populacji, najczęściej objawiają się przeziębieniem.
Odporność już nabyta
– Istnieje co najmniej czterech dobrze scharakteryzowanych członków rodziny koronawirusów (229E, NL63, OC43 i HKU1), które są endemiczne i powodują niektóre z typowych przeziębień, których doświadczamy, zwłaszcza zimą – czytamy w opracowaniu naukowym.
Naukowcy argumentują, że znaczna część populacji ma już, jeśli nie przeciwciała przeciwko COVID, to przynajmniej pewien poziom odporności. – Głównym składnikiem naszego układu odpornościowego jest grupa białych krwinek zwanych limfocytami T, których zadaniem jest zapamiętanie krótkiego fragmentu dowolnego wirusa, którym zostaliśmy zarażeni, aby odpowiednie typy komórek mogły się szybko namnażać i chronić nas, kiedy dostaniemy inną infekcję – wskazano.
– Odpowiedzi na COVID-19 zostały pokazane w dziesiątkach próbek krwi pobranych od dawców przed pojawieniem się nowego wirusa – uważają naukowcy. Ich zdaniem „odporność stadna” mogła zostać już osiągnięta.
Druga fala sztucznie kreowana
Autorzy odnoszą się także do stosowanych powszechnie testów PCR. Według ich badań ponad połowa wyników pozytywnych jest „fałszywie dodatnia”, natomiast może być ich równie dobrze znacznie więcej – używają tu stwierdzenia „niemal wszystkie z nich”. W Bostonie w tym miesiącu laboratorium zawiesiło przeprowadzanie testów na koronawirusa po wykryciu 400 „fałszywie dodatnich” wyników.
– W dotychczasowych ograniczonych badaniach wielu naukowców wykazało, że niektórzy pacjenci pozostają pozytywni pod względem PCR długo po zaniku zdolności do hodowli wirusa. Nazywamy to „zimnym pozytywnym” (aby odróżnić to od „gorącego pozytywnego”, osoby faktycznie zarażonej wirusem). Kluczową kwestią dotyczącą „zimnych pozytywów” jest to, że nie są chorzy, nie mają objawów, a ponadto nie są w stanie zarazić innych – piszą autorzy.
Źródło: lockdownsceptics.org/YouTube