„Estoński” CIT po polsku. Udziałowcy zapłacą podwójnie

Mateusz Morawiecki. / fot. archiwum nczas.com/pułapka na przedsiębiorców
Mateusz Morawiecki. / fot. archiwum nczas.com
REKLAMA

Rząd chce zwiększyć liczbę przedsiębiorców, którzy mogą skorzystać z tzw. estońskiego CIT. Dlatego też w planach ma podniesienie limitu przychodów objętych tą formą opodatkowania do 100 mln zł. Sęk w tym, że – inaczej niż w Estonii – zysk wspólnika będzie opodatkowany nie tylko CIT, lecz także PIT.

Estoński CIT w Polsce wejdzie w życie od stycznia 2021 roku. Dzięki temu firmy zapłacą podatek dopiero w momencie wypłaty zysku przez spółkę. Reinwestujący zyski w firmę nie zapłacą natomiast nic.

REKLAMA

Polski rząd postanowił jednak nałożyć wiele wyłączeń, obostrzeń w tym zakresie. Zatem estoński CIT po polsku jest „estoński” tylko z nazwy.

Limit został podniesiony i to oczywiście jak najbardziej jest korzystne rozwiązanie dla przedsiębiorców, ale nasze postulaty były takie, żeby ten próg był na poziomie określającym wszystkich małych i średnich przedsiębiorców, czyli do 50 mln euro – wskazał Przemysław Pruszyński, ekspert Konfederacji Lewiatan i doradca podatkowy.

Zdaniem eksperta samo podniesienie limitu nie idzie w parze ze zniesieniem innych wyłączeń. A tych w polskiej wersji jest naprawdę wiele.

Z tzw. estońskiego CIT mogą skorzystać firmy, które nie mają udziałów w innych podmiotach, zatrudniają co najmniej 3 pracowników oprócz udziałowców, których przychody pasywne nie przewyższają przychodów z działalności operacyjnej i które wykazują nakłady inwestycyjne. Wszystkie te warunki muszą być spełnione jednocześnie.

CIT „estoński” tylko z nazwy

Mimo tych wykluczeń, bierzemy to, co jest, zawsze to lepsze rozwiązanie przynajmniej dla części spółek. Ciągle jednak olbrzymią różnicą jest powszechność tego rozwiązania w Estonii i w Polsce. Przez łatwość prowadzenia spółki w Estonii, brak ograniczeń i wyłączeń dla zwolnienia z CIT przy zatrzymaniu zysku, większość podmiotów działa w formie kapitałowej i korzysta z preferencji – zaznaczył Pruszyński.

Mimo że w Polsce dominuje jednoosobowa działalność gospodarcza, nie będzie ona objęta tym rozwiązaniem. Na nic się zdały apele Konfederacji Lewiatan w tej sprawie, resort finansów na to nie przystał.

Resort chce zachęcać firmy do przekształcania się w spółki kapitałowe. Tu resort widzi dużo korzyści. W spółkach lepsza jest sprawozdawczość, większa przejrzystość raportowania i księgowości. Dla Ministerstwa Finansów to bardzo ważne, dlatego nie przystali na ten nasz postulat – dodał.

Podwójne opodatkowanie

Co więcej, ministerstwo nie brało pod uwagę także zwolnienia udziałowców spółek z podatku PIT.

– Dlatego dla spółki to rozwiązanie jest ok, ale już udziałowiec będzie od wypłaconej dywidendy musiał zapłacić podatek PIT. W Estonii nie ma tego podwójnego opodatkowania – wskazał Pruszyński.

W Estonii rząd nie opodatkowuje podwójnie dywidendy wypłacanej wspólnikowi – nie ma PIT, ponieważ wcześniej, w momencie rzeczywistej wypłaty zysku, objęta została już podatkiem CIT.

Obecnie w Polsce spółka płaci CIT od wypracowanego dochodu. To, co zostanie wypłaca wspólnikom w formie dywidendy, od której pobierany jest PIT. W przypadku dużych podatników daje to łącznie 34 proc., a w przypadku mniejszych – 26 proc. Gdyby opodatkowanie nie było podwójne – bez PIT – wówczas stawki wynosiłyby 19 i 19 proc. Polska wersja estońskiego CIT ma być jednak nieco niższa od obecnie obowiązującej – łącznie ma bowiem wynosić 30 proc. i 25 proc.

Gdyby zrezygnowano z opodatkowania dywidendy PIT, to ta konstrukcja przestałaby być interesująca dla rządu. Zbyt duże byłyby skutki budżetowe. W Estonii uniknięto podwójnego opodatkowania, bo zdecydowano się mocniej pobudzać gospodarkę kosztem budżetu. U nas to byłoby już po prostu za dużo – wyjaśnił prof. Dominik Gajewski, kierownik Centrum Analiz i Studiów Podatkowych SGH.

Źródło: money.pl

REKLAMA