Chile z nową konstytucją. Lewactwo chce skończyć z liberalizmem gospodarczym, zbawiennym spadkiem po Pinochecie

Upadek wieży kościoła w Santaigo de Chile Fot. screen Twitter
REKLAMA

W referendum konstytucyjnym, które odbyło się 25 października w Chile, ponad 78 proc. głosujących opowiedziało się za opracowaniem nowej konstytucji. Wadą obecnej było to, że pochodziła jeszcze z okresu rządów Augusto Pinocheta.

Przeciwnych temu było 21 proc. Chilijczyków. 79 proc. głosujących odrzuciło propozycję aby projekt nowej ustawy zasadniczej opracowała 155-osobowa konwencja złożona w połowie z członków Kongresu Narodowego (parlamentu) i w połowie z wybranych obywateli.

W październiku 2019 roku po podwyżce cen biletów na metro, doszło do protestów i zamieszek. Doszły szybko postulaty podwyżki emerytur, poprawy edukacji publicznej, czy opieki zdrowotnej. Adresatem niechęci stali się politycy.

REKLAMA

Wśród protestujących znaleźli się członkowie lewicy, którzy radykalizowali protesty i wykorzystywali je do swoich celów. Po stłumieniu zamieszek, ale i dalszej eskalacji napięcia, 5 listopada 2019 roku rząd prezydenta Sebastiána Piñery doszedł z opozycją do porozumienia. Zgodzono się na referendum w sprawie potencjalnego stworzenia nowej konstytucji.

Referendum początkowo planowano na kwiecień 2020 r., ale ze względu na pandemię przełożono je o kolejnych kilka miesięcy, na 25 października. Komisja ma obecnie rok na stworzenie ustawy zasadniczej. Ratyfikacja ustawy zasadniczej miałaby nastąpić w kolejnym referendum na początku 2022 r.

Obecna konstytucja była nowelizowana w 1989 i 2005 roku. Jej krytykom nie podoba się zawarta w ustawie zasadniczej „ochrona własności prywatnej i interesów biznesowych”, kosztem braku zapisów o zdrowiu publicznym, edukacji i zabezpieczeniu emerytalnym. Przeciwnicy zmian wskazywali, że to właśnie obecna konstytucja gwarantowała trzy dekady stabilnego wzrostu gospodarczego, czyniąc Chile „oazą” Ameryki Łacińskiej.

Wygrały socjalistyczne postulaty „gwarancji bezpłatnego dostępu do wysokiej jakości edukacji i opieki zdrowotnej dla wszystkich obywateli”. Skutki łatwo przewidzieć…

Socjalizm i palenie kościołów

Na protestach żerują lewacy. To oni stali za podpalaniem w Santiago kościołów i wykorzystywali incydenty z zamieszek do podgrzewania nastrojów społecznych. Politycy opozycji wezwali do dymisji szefa karabinierów generała Mario Rozasa.

Od początku demonstracji w ubiegłym roku zmieniano zresztą już szefostwo MSW trzykrotnie. W Chile pojawiło się kilka „misji międzynarodowych”, w tym delegacja wysłana przez wysoką komisarz ONZ ds. praw człowieka. Jest nią pani Michelle Bachelet, była lewicowa… prezydent Chile. Misja oskarżyło policję o liczne naruszenia, w tym o tortury i molestowania seksualne.

Podpalacze kościołów potępienia się nie doczekali. Ostatnio, 18 października w centrum Santiago grabiono i niszczono mienie prywatne, także podpalona dwa katolickie kościoły. Świątynie pod wezwaniem św. Franciszka Borgii i Matki Bożej Wniebowziętej zostały doszczętnie zniszczone i okradzione. Gdy padała iglica jednego z kościołów, rewolucyjny tłum wiwatował.

Wyjątkową wrogość wobec Kościoła tłumaczy się skutkami rozpalanego od lat skandalu pedofilskiego. Papież Franciszek zmusił 34 biskupów tego kraju do rezygnacji. W 2018 r., podczas pielgrzymki papieża Franciszka do Chile, doszło do brutalnych zamieszek i podpalenia 11 świątyń.

W ciągu kilku lat osłabiono Kościół i jego wpływy. Teraz przystąpiono do kolejnego etapu dekonstrukcji społeczeństwa. Protesty wywołały jednak podwyżki cen energii i drożyzna. Stoją jednak za nią ideologiczne cele „dekarbonizacji” Chile. To południowoamerykańskie państwo jest stawiane jako wzór „walki ze zmianami klimatycznymi”. Płacą ludzie i wspiera o anarchizację kraju.

Polityka klimatyczna drogą do rewolucji

Gospodarka Chile opierała się na eksporcie płodów rolnych. Do tego dochodziła miedź. Rządy zdecydowały, że wprowadzą tzw. „zrównoważony rozwój”. Była gospodarka oparta na recyklingu i budowaniu „odporności klimatycznej”. W 2015 r, kraj podpisał międzynarodowe porozumienie klimatyczne w Paryżu, zobowiązując się do dekarbonizacji gospodarki.

Chile to wzór przechodzenia na energię odnawialną. Na ten kraj przypada 55,8 proc. całkowitego pozyskiwania energii solarnej w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Za te pomysły trzeba było jednak płacić, a Chile to kraj stojący m.in. na węglu. Operacja się udała, ale pacjent niemal zmarł.

Tzw. „czwarta rewolucja przemysłowa” i odejście od eksportu surowców sukcesem nie było. Prezydent Sebastián Piñera został z tego powodu nagrodzony w ub. roku przez Atlantic Council w Nowym Jorku, ale jego krajanom się nie polepszyło. Chile stało się pierwszym krajem w Ameryce Południowej, który wprowadził podatek od emisji dwutlenku węgla, za co było chwalone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Podatek został nałożony na wszystkie elektrownie korzystające z paliw kopalnych. Efekt – wyższe rachunki.

Dzisiaj ci sami eksperci przyznają, że „ta ekspansywna polityka klimatyczna, zwłaszcza zaś nałożenie podatku od dwutlenku węgla, za które prezydent i jego ekipa zbierali pochwały na forach międzynarodowych”, Chilijczykom „odbiły się czkawką”. Protesty wybuchły właśnie z powodu wysokich cen energii. To samo ONZ, które chwaliło Sanitago, musiało przenieść swój szczyt klimatyczny z Chile do Hiszpanii ze względu na zamieszki.

Ropa na świecie taniała, a rząd i „media głównego nurtu” tłumaczyli, że podwyżki wynikają z… rosnących cen tego surowca. To wtedy podniesiono ceny biletów na metro w stolicy kraju, bo transport oparty wcześniej na paliwach kopalnych, zastąpiono niestabilną energię wiatrową i słoneczną. I od biletów na metro wszystko się zaczęło. Wzrosły koszty utrzymania i obniżył się poziom życia większości społeczeństwa.

Okazało się, że politykom i klimatycznym aktywistom zabrakło kontaktu z rzeczywistością. Twierdzili, że promują „społeczną spójność”, ale de facto zasiali zamęt i chaos, które skończyły się na haśle: konstytucja.

Chile ma dać przykład dla kontynentu

Chile nie jest samotną wyspą kontynentu. Poza Brazylią, wzmacnia się liczba krajów realizujących lewicową agendę. W Chile dodatkowo korzysta się z presji feministek, komunistów i tzw. nowej lewicy, którzy eskalują napięcia.

Partie i organizacje lewicowe zawiązały sojusz „I Approve Chile Digno”, którego celem jest promowanie porozumienia w sprawie treści nowej konstytucji. Domagają się m.in. prawa wyborczego dla młodzieży od 16. roku życia i artykułów ba rzecz „równości społecznej”. Ma to być całkowite odejście od neoliberalnej spuścizny ekonomicznej gen. Pinocheta.

„Chilijski neoliberalizm to nie tylko polityka gospodarcza. To pewien sposób życia, stosunków społecznych, organizacji miast, demokracji, społeczeństwa i gospodarki” – twierdzi gwiazda „nowej lewicy” Jorge Sharp, burmistrz Valparaiso. Ten 35-latek jest obecnie jednym z liderów „sił postępu”. Twierdzi, że „napisanie konstytucji to nasza szansa, aby położyć podwaliny pod nowe społeczeństwo, nowe państwo i nowy kraj”.

Nic dziwnego, że z gratulacjami po ogłoszeniu wyników referendum pospieszyli m.in. komuniści z całego świata. „Otwiera się droga do demokratycznej i społecznej konstytucji” – napisał działacz Francuskiej Partii Komunistycznej Fabien Roussel.

Dodał, że „naród chilijski wyraźnie zagłosował za trwałym usunięciem wszelkich powiązań z dyktaturą Pinocheta”. W komunikacie PCF można też przeczytać, że partia ta „w pełni solidaryzując się z siłami lewicy chilijskiej w transformacji społecznej i pozostaje czujna w obliczu prób zakłócenia tego ludowego procesu przez prawicę, skrajną prawicę i chilijskich pracodawców”.

Zapowiada się kolejny eksperyment neokomunistów. Czasy Allende, kiedy to wielkim sukcesem socjalistycznego Chile była akcja „szklanki mleka” dla najbiedniejszych dzieci, zapewne szybko powrócą, chociaż już w otoczeniu „zielonej energii”, likwidacji górnictwa, ale i miejscowej „burżuazji”.

Źródło: PCF/ Le Figaro/ PAP

REKLAMA