Krzysztof Stanowski mocno o protestach. Po jednej i po drugiej stronie są osoby „nawiedzone i dziwne”

Krzysztof Stanowski.
Krzysztof Stanowski. (Zdj. Instagram)
REKLAMA

Znany dziennikarz sportowy Krzysztof Stanowski odniósł się do sytuacji, z którą od kilku dni mierzymy się na ulicach polskich miast. „W środku tego pożaru przydałby się ktoś z gaśnicą, a nie kanistrem. Bo bez gaśnicy to my zaraz się rzucimy sobie do gardeł, ale już tak na poważnie. O nic więcej nie proszę – jedynie o gaśnicę” – zaczyna swój wpis publicysta, któremu zdarza się komentować sprawy dotyczące życia społecznego i polityki.

Wpis Stanowskiego niesie ze sobą dużą dozę rozsądku, którego tak bardzo brakuje dzisiaj na polskich ulicach. Jednocześnie nie stawia siebie w roli autorytetu czy wyroczni, wręcz przeciwnie, stara się przedstawić wątpliwości, które rodzą się w głowie przy okazji próby zrozumienia obu stron tego konfliktu.

„Muszę od razu zaznaczyć: jestem człowiekiem, który ma wątpliwości. Dużo wątpliwości.
Nie miałbym sumienia, by zmuszać kobietę do urodzenia martwego lub w zasadzie martwego dziecka, dla mnie to bestialstwo, ale nie wiem, jak podejść np. do dzieci z zespołem downa” – pisze.

REKLAMA

„Uważam, że zasługują na życie, ale jednocześnie uważam, że na życie zasługują rodzice – na życie, a nie – jak to często (nie zawsze!) bywa w takich wypadkach – wieczne utrapienie i rozpaczliwą, nieskuteczną próbę zorganizowania sobie i dziecku szczęścia oraz godnych warunków. Uważam, że jako państwo nigdy nie stanęliśmy na wysokości zadania w tej kwestii, a całą tę zgryzotę bezdusznie przerzucamy na matkę i ojca. I na matkę oraz ojca chcemy przerzucać stuprocentową moralną odpowiedzialność za ich decyzje, a to nie takie proste” – tłumaczy w najbardziej kontrowersyjnym fragmencie swojego wpisu. Bo o ile opisywany przykład jest bardzo drastyczny, to mimo wszystko komfort życia rodziców nie powinien być stawiany powyżej życia dziecka z zespołem downa – kropka.

„Nie wiem, po prostu nie wiem, jak do tego podejść. Wewnętrznie się miotam. I jakoś nie zazdroszczę ludziom, którzy mają bardzo jednoznaczną opinię. Nie jestem w stanie oceniać. Chociaż podziwiam ludzi, którzy zakasali rękawy, zmierzyli się z dramatem i robią swoje. Bohaterowie” – słusznie podsumowuje Stanowski.

Dalej zaznaczył, że nie zgadza się ani z orzeczeniem TK, ani z protestującymi na ulicach agresorami. „Nie popieram wyroku Trybunału Konstytucyjnego, uważam, że wielu (nie wszyscy!) jego entuzjastów to osoby nawiedzone i dziwne. Boję się ich. Ale nie chodzę też na protesty, ponieważ nie zgadzam się z wieloma głoszonymi tam hasłami – i tam też widzę osoby nawiedzone i dziwne” – ocenia.

„Jeśli czytam, że tylko kobieta może decydować o swojej macicy… Jeśli czytam o „aborcji bez granic”… Tak, kobieta decyduje o swojej macicy, ale – moim zdaniem – tylko do czasu. Decyduje z kim i na jakich zasadach idzie do łóżka, ale – moim zdaniem! – nie decyduje, że może w dowolnym momencie swobodnie skasować nowe życie. Czas na to był w momencie, gdy prezerwatywa leżała w szufladzie i nikt po nią nie sięgnął” – trafia w sedno dziennikarz.

„Ale no właśnie: i tu mam wątpliwości. Nie przeszkadzają mi pigułki 'dzień po’ (chociaż to nie dropsy), za to przeszkadza mi aborcja dziecka, któremu bije serce. Czy to dziecko już? W którym momencie mówimy nie o zarodku, a o dziecku właśnie? Nie wiem.
Nie jestem z obozu TK i nie jestem z obozu 'aborcji bez granic’. Ale jestem za wzajemnym szacunkiem i dialogiem” – podkreśla.

„Jestem za tym, by ludzie żyjącym w jednym kraju szli na kompromisy, bo na koniec my wszyscy musimy się dogadać i poukładać to nasze wspólne poletko. Nie chcę widzieć tych napompowanych byczków przed kościołami i w nich pokładać nadziei na porządek w państwie, bo to by oznaczało, że nadziei nie ma. Ale nie chcę też widzieć tej hołoty, wypisującej hasła na elewacji kościołów i zakłócającej mszę. Rozumiem ogromną większość protestujących (bo ekstremistów nie rozumiem), ale rozumiem też kierowców, którym puszczają nerwy i zamiast na hamulec, chcąc nacisnąć na gaz” – zaznacza.

Stanowski słusznie zauważył, że całą tę sytuacje na różne sposoby próbują wykorzystywać poszczególne partie polityczne. „Wszyscy wszystkich nakręcają, bo mają w tym interes. Jedni chcą obronić wpływy, inni chcą je przejąć. Meritum protestów przestaje mieć znaczenie, liczą się wyłącznie ich zasięgi – bo skoro są zasięgi, to protesty są na tyle sexy, że trzeba się pod nie podpiąć. Nie widzę na razie nikogo, kto będzie chciał to napięcie rozładować. A my naprawdę tego potrzebujemy” – pisze Stanowski.

„Na razie nikt nie zamierza zrobić kroku w tył (a raczej każdy zamierza zrobić ze do przodu), ale to droga donikąd. Ratujmy szpitale, ratujmy chorych ludzi, ratujmy gospodarkę, ratujmy przedsiębiorców. Błagam o gaśnicę!” – apeluje.

REKLAMA