Absurdy, które wymuszają fałszowanie testów na Covid-19

terminal
Lotnisko Roissy Fot. Wikipedia
REKLAMA

Niektóre linie lotnicze i niektóre destynacje wymagają od pasażerów posiadania aktualnego wyniku testu na koronawirusa. Niby nic dziwnego, ale sytuacje życiowe wymuszają oszustwa i pokazują absurd niektórych rozporządzeń.

Niedawno pisaliśmy o nowym procederze fałszerzy w Wielkiej Brytanii. Wystawiali oni pasażerom linii lotniczych zaświadczenia o negatywnym wyniku testów za dodatkową opłatą. Teraz takie „usługi” wykryła policja francuska.

Rzecz wydaje się absurdalna, bo Francja testuje masowo i to za darmo. Jednak policja zatrzymała właśnie siedem osób oskarżonych o oferowanie fałszywych negatywnych certyfikatów testu Covid-19 pasażerom odlatującym z lotniska w Paryżu.

REKLAMA

Zatrzymani w swoich telefonach komórkowych przechowywali sfałszowane certyfikaty i oferowali je potrzebującym po 300 euro za sztukę. Usłyszeli zarzuty fałszerstwa i oszustwa i grozi im kara nawet do pięciu lat więzienia i grzywna do 375 tys. euro.

Skąd jednak popyt na takie „usługi”, skoro testy są wykonywane za darmo. Wynika to z… biurokracji i nie przystających do życia przepisów antykoronawirusowych. Konkretny przykład:

Ważność zaświadczenia o teście wynosi 72 godziny. Osoba lecąca z francuskiej prowincji do kraju azjatyckiego ma wylot w poniedziałek. Na test musi się zgłosić najpóźniej w czwartek, bo wyniki odbiera się następnego dnia. W poniedziałek zaświadczenie będzie nie ważne.

W weekend laboratoria nie pracują. Wspomniana osoba pyta więc linie lotnicze, co ma robić. Dowiaduje się, że testy przeprowadzają także dyżurne apteki i takie zaświadczenie przy wsiadaniu do samolotu będzie ważne. Robi dodatkowy test w aptece i rzeczywiście bez problemu ląduje na lotnisku przesiadkowym w Paryżu. Jednak przy odprawie na lot do Azji dowiaduje się, że apteczne testy są ważne tylko na liniach krajowych…

Biorąc pod uwagę utratę biletu, możliwości lotu i pozostanie z ręką w nocnym naczyniu na paryskim lotnisku, oferta owych fałszerzy wydaje się jedynym wyjściem, a cena 300 euro wcale nie wygórowana.

Fałszerze wpadli po tym, jak uznano za fałszywe zaświadczenie pasażera udającego się do Etiopii. Ich certyfikaty nosiły nazwy prawdziwych paryskich laboratoriów medycznych, ale zmieniano daty i nazwiska. Okoliczności łagodzące w postaci niedorozwoju biurokratów jednak istnieją…

REKLAMA